KARTY

czwartek, 31 grudnia 2015

Przegląd roku 2015

Dawno mnie tu nie było i moi stali niegdysiejsi Czytelnicy zapewne zorientowali się, że mam teraz inne sprawy na głowie, więc teraz się pewnie zaczytują w innych blogach, jednak WRÓBELS zmobilizował mnie ostatnio i tak dla przyzwoitości a po trosze też z sentymentu pojawiam się tu na chwilę przed końcem roku. Postanowiłem zilustrować moje ostatnie 12 miesięcy pełną garścią fotek z moich wycieczek i wypraw na zachodnie rubieże mojej ulubionej wyspy.



Wschodów i zachodów słońca w oceanie, Morzu Irlandzkim lub Celtyckim było bardzo dużo, jednak w tym roku udało mi się również zobaczyć zachód słońca ze środka jeziora Ennell. Wcześniej zostałem porzucony na małej wysepce, a później jadłem pyszną grillowaną kolację przyrządzoną na brzegu jeziora.


Jeździłem głównie wąskimi drogami, na których nawet jak się człowiek zatrzyma, to nie musi się martwić o jakiś pojazd z przeciwka, bo prawdopodobnie się tam w ogóle nie pojawi. W takich miejscach szybko można zrozumieć dlaczego te drogi są takie wąskie i jak to jest dobrze tam się znaleźć.


Spędziłem samotną noc na opuszczonej wyspie Great Blasket. Kolejne marzenie, które udało się zrealizować. Tam widziałem tyle fok, że starczy mi chyba do końca życia.


Deszcz jest częścią Irlandii i po kilku latach można się do niego przyzwyczaić. Starałem się robić slalomy między chmurami i większość kropli brałem na szybę samochodu, a kiedy dojeżdżaliśmy do celu, to najczęściej przestawało padać. A jeśli nie przestawało, to czekaliśmy aż przestało. Ta metoda jeszcze mnie nie zawiodła.


Były wodospady, te znane i te mniej znane. W górach o wodospad przecież nietrudno, wystarczy się przejść trochę w górę z plecakiem.


Po zmroku dobrze jest się zagrzać przy ognisku, coś mlasnąć, czymś popić. Suche drewno do rozpalenia zazwyczaj miałem podczas wycieczek w bagażniku, opał najlepiej było kupić na pierwszej lepszej stacji benzynowej (czasem nawet jak zamknięta). Zdarzało się też zwędzić trochę podsuszonego torfu z bagien.


Fauna i flora w Irlandii bogata, na skalistej pustyni Burren rośnie ponad 20 gatunków orchidei, ale to zwierzaki potrafią tam bardziej zaabsorbować, zwłaszcza gdy wyjdą większą grupą na asfalt. Niektóre zabytki architektury porzucone setki lat temu na pastwiskach bywają również otoczone przez konie, krowy, byki, czasem nie wiadomo czy się w tę historię pakować czy też pozostać za srebrną bramą oddzielającą drogę od zieleni.


Nadarzyło się też trochę okazji, żeby ze zwierzakami się bliżej zapoznać, a czasem nawet sfotografować. Sesje "dobry pasterz", "karmiąca matka", "piesio pasterski", "orły, sokoły", "łapmy króliczka" i różne zdjęcia z zaskoczenia.







Rarytasem w tym całym zwierzyńcu był młody border collie, który w ramach ćwiczeń ustawiał w szeregu kaczki.


Świetną przygodą była wspinaczka na skały pod okiem lokalnych przewodników. W Donegalu na samotne skały "sea stacks" prowadził Iain Wilson, a w hrabstwie Kerry zdobywałem Gap of Dunloe pod okiem chłopaków z Kerry Climbing.







Byłem w miejscach, gdzie żaden turysta nie zagląda. Warto rozmawiać z miejscowymi, przy odrobinie szczęścia wskażą miejsca piękne, surowe, historyczne, podpowiedzą jakieś łagodniejsze podejście lub przestrzegą przed niebezpieczeństwem albo nadchodzącą zmianą pogody.


Udało się znowu spenetrować kilka jaskiń, neolitycznych grobowców i opuszczonych budowli. Koniecznie latarka na czole, termos i batony w plecaku. Strzałki zrobione czerwoną farba na kamieniach Inishmore znaczą kierunek do Dziury Robaka, ruiny kuszą, żeby pomiędzy nie wejść, opuszczone pałace i zamki zawsze mają jakąś wybitą szybę, przez którą można wejść do środka chociaż nie wolno.








Zdarzały się noce pod namiotem, ogniska palone nad brzegiem Atlantyku, dłuższe i krótsze marsze "na koniec świata" czyli na zachodnie urwiska Donegalu, miejsca gdzie nie ma żadnego zasięgu, gdzie tylko krzyczą ptaki a fale walą o skały.









W jednym z takich miejsc, gdzie tylko stąpanie po owczych ścieżkach pozwala uniknąć złamania nogi spotkałem Wróbelsa. Znaliśmy się tylko z sieci, z naszych blogów, kojarzyliśmy nasze facjaty ale spotkanie nastąpiło na wyspie Achill na zboczu Croaghaun -najwyższych irlandzkich klifów (688 m) na które trzeba wchodzić przynajmniej 2 godziny. Adrian zauważył już na dole przy plaży logo Pendragon Tours na samochodzie i nie wiedząc czy się spotkamy włożył za wycieraczkę liścik. Potem dogonił nas w połowie góry, gdzie ucięliśmy sobie pogawędkę. Góra z górą się nie zejdzie, ale nam się udało!









Nad oceanem spędziłem w tym roku mnóstwo czasu i mogę tam wracać o każdej porze roku. Rozbryzgi fal, tęcze, połowy, surfing, ptaki, foki, rybackie kutry na mniejsze wyspy, wiatr, niebezpieczeństwo, natura, dzikość, spokój, cisza.









Mimo wielu wycieczek i mnóstwa pracy znalazły się chwile na samodzielne wypady, wygłupy z przyjaciółmi, puszczanie baniek i latawców z Benbulbena, wyszukiwanie staroci no i oczywiście geocaching, który może zaprowadzić do miejsc nieznanych z żadnych przewodników.









Tradycyjnie odwiedziłem wiele kamiennych pozostałości i dziwów z różnych epok, kamienne kręgi, dolmeny, kamienie z dziurą, celtyckie krzyże, stare grobowce, kamienie ogham, kamienne forty, menhiry, kurhany i inne ciekawostki archeologiczne.







Na kolejny rok życzę wszystkim, którzy tu trafili wielu cudownych wycieczek, spotkania wspaniałych ludzi i przeżycia niezapomnianych chwil. Do siego roku!