KARTY

środa, 16 maja 2012

Irlandzka sztuka lecznicza


Nie będzie tu o nowoczesnej myśli lekarskiej, która obecnie potrafi każde schorzenie uleczyć paracetamolem a złamane kończyny zrastają się bez prześwietlania pod elastycznym bandażem. My jesteśmy przyzwyczajeni do wszechobecnych reklam leków na katar i kaszel a Irlandczycy są przyzwyczajeni do kataru i do kaszlu, bo reklam leków nie znają. W każdym razie 100 lat temu irlandzkie tradycyjne metody lecznicze nie różniły się za bardzo od tradycyjnych polskich sposobów znanych chociażby z "Potopu" (kto czytał to pamięta czym stary Kiemlicz leczył Kmicicowe rany). Wiedzę o starych irlandzkich lekach zaczerpnąłem z książki "A Woman of Aran" (Kobieta z Aranów) wydanej w Dublinie w 1997 roku.

Bridget Dirrane opowiedziała historię swojego długiego życia na Aranach kiedy skończyła 103 lata. Jej zdaniem dożycie takiego pięknego wieku w tak surowych okolicznościach przyrody zawdzięczała między innymi przekazywanymi od pokoleń prostymi i wziętymi z natury metodami leczniczymi. Kto był na Aranach to wie, że oprócz skał i oceanu nic tam nie ma a jednak twardzi ludzie sobie tam świetnie radzą... Mając do dyspozycji tylko kamienie, rekiny, owce, chwasty i morską wodę ludzie przez wieki walczyli z chorobami. Przeżyli i tak najsilniejsi ale starali się przeżyć wszyscy. Oto część leczniczych receptur Kobiety z wysp Aran. 

Okłady z gorącej wody morskiej - pomocne przy chorobach płuc i zranieniach. Środek bardziej dziś znany jako wyciąg zwany jodyną.

Empty tumbler glasses - małe rozgrzane szklaneczki stawiane na klatce piersiowej człowieka chorego na zapalenie płuc. Powtarzane przez tydzień po 3-4 razy dziennie pomagały płucom otwierać się i uwalniały chorobę. Po naszemu bańki.

Nettles - okłady z soku z pokrzyw pomagały w leczeniu odry,

Mullein plant - sok z dziewanny był lekarstwem na poważny kaszel.

Ribwort plantain - liść babki lancetowatej kładziono szorstką stroną na ranę.

Pajęczyny - najlepszy i szybko dostępny środek powstrzymujący krwawienie.

Horehound - mierznica czarna - krwiotwórcza i napotna.

Bacon - tłuszcz barani pomagał usuwać ciernie i leczyć rany po nich.

Porter - ciemne piwo podawano kobietom w celu zwiększenia laktacji.



Poitin, poteen - kartoflany bimber stosowano jako środek przeciwbólowy.

Soda bread - okłady z mokrego chleba łagodziły oparzenia.

Dock leaves - liście szczawiu łagodziły oparzenia pokrzyw i użądlenia os.

Raw potato - przekrojonymi surowymi ziemniakami smarowano brodawki, odciski i odmrożenia.

Fennel - okłady z pogniecionych liści kopru leczyły rany i zmniejszały opuchliznę.

I na koniec - Carron oil - maść przyrządzana bezpośrednio z kamieni, które tworzą wyspy Aran. Gorący wapień wrzucano do zimnej wody, po czym zbierano z powierzchni to, co się tam pojawiło i mieszano z olejem lnianym. Maść stosowano na słoneczne oparzenia.

Akurat wiem z własnego doświadczenia jak można na Aranach poparzyć się słońcem więc mam zamiar tę recepturę wypróbować :)

Bridget Dirrane zmarła w 2003 roku, miała wtedy 109 lat. Prawdopodobnie była wtedy zupełnie zdrowa... 


6 komentarzy:

  1. Witaj
    Zioła owszem, ale cudotwórcy- nie dla mnie, nie wierzę w ich moc.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że to dwie zupełnie różne dziedziny... Pozdrawiam znad kubka z miętą :)

      Usuń
  2. Właśnie dlatego mogłabym zamieszkać na Aranach, przynajmniej tak myślę że bym mogła. Tak na poważnie coraz częściej poznaję jak ważne jest życie w zgodzie z naturą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życie w zgodzie z naturą jest naturalne i najlepsze w życiu.

      Usuń
  3. Nic dodac nic ujac. Odkad 4 lata temu uwierzylam w moc ziol i wyzszosc zdrowego rozsadku nad farmakologia, nie musialam przyjac ani grama antybiotyku. Bardzo ciekawy artykul a Wyspy Aran rzeczywiscie piekne na swoj kamienny sposob.

    OdpowiedzUsuń