Powrót z 
Aranów do Irlandii to powrót do rzeczywistości. Arany uważane są za żywą
 skamielinę dawnej Irlandii i tego chyba ludzie tu szukają. Czy znajdują
 – niektórzy na pewno tak. Chcą potem wracać aby znaleźć tego jeszcze 
więcej. Międzynarodowa popularność wysp zaczęła się od czarno-białego 
paradokumentu pt. „Man of Aran” Roberta
 Flaherty’ego z 1934 roku. Wtedy szybko rozwijający się świat zobaczył 
że na maleńkiej wyspie na wielkim Atlantyku ludzie żyją tak jak przed 
wiekami, jakby nic się nie zmieniło. Jakby tam na Aranach stanął czas. 
Wyspa
 majacząca na horyzoncie, godzinna podróż promem przez ocean, oryginalna
 irlandzka mowa - nawet dziś już samo to wystarczy, aby poczuć dreszczyk
 emocji. Czy tam w ogóle będzie zasięg? Dziś na Aranach stare miesza się z nowym i jest to bardzo ciekawy i niepowtarzalny mix. Bank
 czynny raz w tygodniu, jeden bankomat i jedna publiczna budka 
telefoniczna, jeden tylko sklep w którym można kupić wszystko. Jest 
biblioteka dla miejscowych, jeden wóz strażacki, jedna karetka, jeden 
radiowóz i trzech policjantów. Jest też zasięg, jest nawet bezprzewodowy
 internet. I foki. A po 22.00 jest cisza nocna na całej wyspie.
| Centrum głównej wioski Kilronnan wkrótce po zachodzie słońca w samym środku sezonu turystycznego. | 
Jest
 gdzie przenocować, bo mieszkańcy teraz głównie żyją z obsługi ruchu 
turystycznego. Nie dziergają już arańskich swetrów, bo robią to za nich Chińczycy. Nie łowią ryb z klifu przy pomocy długiego sznurka i dużego palucha u nogi,
 bo kupują żywność w SPARze. Nie robią też lamp z muszli i tłuszczu 
wieloryba, bo mają zwykły prąd w kontaktach. Ale jeśli kogoś z nich 
spytać skąd pochodzi, to odpowie, że urodził się 300 metrów stąd. Każdy z
 nich to wciąż Man of Aran. 
| Centrum Kilronnan zaraz po wschodzie słońca | 
Między
 sobą rozmawiają wciąż po irlandzku, a dla ich dzieci to wciąż jest 
język ojczysty. Jeżdżą starymi samochodami napędzanymi wyłącznie ropą, 
bo przywożenie benzyny na wyspę jest zabronione. Przy
 swoich domach stawiają domki dla skrzatów, które mają im zapewnić 
dobrobyt. A ich domy wyglądają jak dawniej tylko są cieplejsze i nie 
przepuszczają deszczu. Ich kozy pasą się na pastwiskach ogrodzonych 
kamiennymi murkami setki, a może tysiące lat temu.
| Koziołki, które sprawiły że musiałem szybko wiać zaraz po zrobieniu tego zdjęcia. | 
Mimo pewnych oczywistych niewygód zapamiętuje się Arany jako niezapomnianą przygodę. Coś
 w tym miejscu jest takiego, że stojąc na rufie powrotnego promu i 
patrząc na oddalający się port człowiek myśli sobie: "Chciałbym tu 
kiedyś wrócić". 
Wrócić, aby dać się znowu wychłostać wiatrem i deszczem, spalić słońcem, zebrać z czoła czystą sól, odetchnąć rześkim atlantyckim powietrzem, posłuchać szumu fal, spojrzeć
 z góry na bezkresny ocean. Poczuć się bezradnie na tych szarych 
kamieniach i ucieszyć się, że jednak mieszka się gdzie indziej....
 
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz