KARTY

sobota, 13 sierpnia 2011

Opowieści z irlandzkiej krypty - Ardmore

W 1947 roku Europę wyniszczoną II wojną światową dotknęła surowa i mroźna zima. Stanęły fabryki, zablokowane zostały drogi i linie kolejowe, pojawiły się braki energii elektrycznej, komunikacji i żywności. W Irlandii zamarzły nawet torfowiska więc pojawiły się problemy z ogrzewaniem. W sobotni poranek 8 lutego statek S/S ARY z ładunkiem ponad 600 ton węgla i 15 ludźmi załogi na pokładzie wyruszył z południowej Walii. Miał dopłynąć do portu Waterford w Irlandii następnego dnia, ale niestety nigdy tam się nie pojawił. Kilka dni później Morze Irlandzkie wyrzuciło na brzeg w okolicach Ardmore szalupę ratunkową z jednym tylko ledwo żywym człowiekiem. Nazywał się Jan Dorucki.
  
Przewieziono go do szpitala w Dungarvan, gdzie amputowano mu odmrożone nogi. Dorucki miał wiele do opowiedzenia, ale niestety nikt go nie rozumiał. Janek miał dopiero 19 lat i w czasie wojny nie miał okazji nauczyć się angielskiego, a w Dungarvan nie było w tym czasie jeszcze nikogo, kto by rozumiał polską mowę. Dopiero po tygodniu z hakiem przybył z Anglii polski oficer, który mógł zrozumieć opowieści Janka i przetłumaczył historię statku S/S ARY (SS znaczy steamship czyli parowiec). 
  
Tonący statek z węglem opuściły dwie szalupy. Jako pierwsza odpłynęła łódź z 9 marynarzami, do drugiej wsiadło pozostałych pięciu, a na końcu kapitan. Łodzie zdryfowały w różne strony. Szalupa z kapitanem zatonęła w ślad za statkiem dwa dni później. W większej szalupie siedział Jan Dorucki. Po trzech dniach dryfowania po Morzu Irlandzkim Janek obudził się i stwierdził z przerażeniem, że wszyscy jego towarzysze nie żyją. 
  
W panice zaczął ich po kolei wyrzucać za burtę. Bał się śmierci jak cholera. Wyrzucił sztywne ciało młodziutkiego Edka Stefańskiego. Potem wyrzucił zamarzniętego kucharza okrętowego Jose Guisado. Potem tego starego Hiszpana, co mu ciągle działał na nerwy – Antonia Rodriqueza. I jeszcze Aleksa, którego wszyscy przezywali dziadkiem, bo miał skończone 70. W szalupie robiło się coraz więcej miejsca. Na końcu Jan spojrzał w zamarznięte oczy swojego kumpla, Stefka Pawlickiego z Woli i po dłuższej chwili wywalił też jego trupa do morza. Przez kolejne kilka godzin myślał o tym co się stało. Nie bał się już śmierci. Było mu wszystko jedno. Znowu zasnął. 
  
Pogrzeb wyrzuconych na irlandzki brzeg zamarzniętych marynarzy odbył się jeszcze zanim Janek opowiedział całą historię o ich śmierci. Pochowano ich w cieniu irlandzkiej okrągłej wieży na starym cmentarzu Ardmore. Chłopaki mają chyba najwyższy pomnik na świecie. Jan Dorucki wrócił do powojennej Polski na drewnianych nogach ale niestety nie na długo. Po kilku latach dołączył do swojej załogi w niebiosach. 
  
Relacja naocznego świadka tych wydarzeń jest zapisana tu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz