KARTY

czwartek, 14 lipca 2011

Ukryty diament - klasztor Kilcooly

Opactwo Kilcooly bardzo szybko znalazło się na szczycie mojej listy irlandzkich ruin wartych zobaczenia. Do tego miejsca nie prowadzi ŻADEN drogowskaz. Ruiny tego XII wiecznego klasztoru leżą na terenie rozległej prywatnej posiadłości rozpoczynającej się żelazną bramą zamykaną na gruby łańcuch. 

Za bramą zaczyna się prawie kilometrowa aleja przez zadbany park. Na jej końcu stoi mały protestancki kościół. Za kościółkiem na chwiejącej się tablicy ktoś napisał: 

ABBEY -> 

Po kolejnych kilkuset metrach zaczyna się pastwisko. Tam właśnie zobaczyłem opactwo Kilcooly zbudowane w 1182 roku dla zakonu cystersów.
   
Minąłem furtkę i rozejrzałem się w poszukiwaniu dzikich zwierząt. Mignął mi tylko jakiś królik, więc zbliżyłem się do ruin. Kłódka była otwarta, ale ciężka krata nie chciała się łatwo poddać. W końcu pod silnym naciskiem ustąpiła i ze skrzypiącą rezygnacją wpuściła mnie do środka. Pierwsza rzecz, która mnie zaskoczyła to dachy. Tu jest pełno dachów! 
  
Opactwo w 1445 roku zostało poważnie zniszczone a potem gruntownie odbudowane. Po roku 1540, kiedy to królewski dekret zamknął wszystkie irlandzkie klasztory, stało jakiś czas bezużyteczne, ale jeszcze w XIX wieku wewnątrz tych murów pewien lord urządził sobie całkiem wygodną rezydencję. To trochę tłumaczy dlaczego w opactwie zachowało się tyle dachów.   
  
Spacerowałem po ruinach jak po zupełnie pustym muzeum przyglądając się licznym detalom, rzeźbionym znakom i figurom. Najbardziej zaskoczyły mnie wizerunki delfina i syrenki z lustrem wyrzeźbione tuż obok sceny ukrzyżowania. Ucieszył mnie też widok 10 apostołów wyrzeźbionych tą sama ręką, którą znałem już z opactwa Jerpoint Abbey. 
  
Powyższy grobowiec pochodzi z roku 1526. Pod nogami kamiennego rycerza z rodu Butler spoczywa na wieki jego wierny kamienny pies. Obok kolejne rzeźby i tablice ze starymi napisami. W głębi wejście do zakrystii - chyba najlepiej zachowanego fragmentu całego klasztoru. Bardzo tam było ciemno, zdjęcia mi nie wyszły (nie używam flesza w muzeach).
  
Strome schody prowadzą na górę do dormitorium, gdzie mnisi udawali się na spoczynek. Po jego wielkości można się zorientować, że klasztor zamieszkany był przez około 30 mnichów. Poza tym zachował się refektarz i kuchnia. Część pomieszczeń jest zamknięta kratą przez OPW. 
  
Jedno z pomieszczeń to parlatorium. Spotkałem się z nim po raz pierwszy. Mnisi, których obowiązywało milczenie mogli w nim po przyzwoleniu opata rozmawiać z osobami przybywającymi do opactwa (parler - mówić). Najwyraźniej to opactwo pełniło ważną społecznie rolę w okolicy.  
  
Z tyłu za klasztorem stoi jeszcze jeden budynek. Dolne piętro wykorzystywano jako stajnie i pokoje gościnne dla odwiedzających. Górne piętro to był szpital. Natomiast dziwny budynek w kształcie ula (zdjęcie powyżej) był wykorzystywany jako gołębnik dostarczający mięsa dla chorych w szpitalu. Z kolei piramida na zdjęciu poniżej mogłaby być rodzajem grobowca ale nie udało mi się znaleźć nawet śladów dawnego wejścia. Jest to pewnie dużo późniejsza struktura, może nawet zbudowana z kamieni pochodzących z ruin. 
  
W tym interesującym i nieźle zachowanym opactwie znalazłem jeszcze jedną ciekawostkę - drzewo rosnące na samym środku cloister. Nigdzie indziej takiego dziwa nie widziałem. Cloister to był rodzaj dziedzińca przeznaczonego do medytacji. Pośrodku rosła trawa a otaczały ją krużganki, gdzie pod arkadami dreptali w kółko zakonnicy.     
  
Podczas badań archeologicznych w Kilcooly odnaleziono dwa oryginalne bardzo stare dzwony, które obecnie wiszą w niedalekim Hollycross Abbey. Być może tu wrócą, kiedy przy wejściu do Kilcooly Abbey zacznie się sprzedawać bilety jak do Jerpoint Abbey. A jeśli tak się nie stanie - to miejsce pozostanie uroczym średniowiecznym diamentem ukrytym w trawie niedaleko Urlingfordu.  
  masoński znak na jednym z filarów Kilcooly Abbey

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz