KARTY

czwartek, 11 listopada 2010

Dotyk średniowiecza i cela głodowa mnicha - St. Dolough's Church


Kilka mil na północ od centrum Dublina znajduje się mały kościół. Z zewnątrz wygląda jak jeden z wielu kamiennych kościołów zbudowanych w starym stylu, jakich po drodze mija się w Irlandii sporo. Podobnie jak i tamte – ten również jest zamknięty. Jednak jest to miejsce niezwykłe, o czym przekonam się już za chwilę. Victor, z którym się tu umówiłem przyjeżdża wkrótce po mnie. Wyciąga z kieszeni pęk kluczy. Jest strażnikiem tego historycznego miejsca.
  
Victor jest pastorem, który co niedzielę o 10 rano odprawia tu nabożeństwa. W tygodniu trzeba się z nim specjalnie umówić - wtedy Victor jako przewodnik - odkryje wszystkie sekrety tego miejsca. Pierwszy klucz otwiera furtkę. Pastor wskazuje na okna za kratami. Zabezpieczają to, co tu jest najcenniejsze – kamienie w posadzce, po których chodził w V wieku św. Patryk. Wchodzę do jedynej w Irlandii tak starej budowli krytej oryginalnym kamiennym dachem. Przypomnę, że używanej do dziś, w każdą niedzielę o 10 rano.
  
Zanim Victor zamknie za mną drzwi i przekręci wielki klucz w zamku, słyszę w górze kolejny samolot podchodzący do lądowania w Dublinie. To typowe irlandzkie połączenie – nowoczesność i średniowiecze w tak bliskim sąsiedztwie. Drzwi się zamykają, zapada mrok.
  
Światło wpada przez okna o różnych kształtach, nie ma dwóch takich samych. Jesteśmy w wieży, która była przez ostatnie 1500 lat coraz bardziej rozbudowywana, głównie wzwyż. Na samej górze wisi dzwon, przeniesiony tu jakieś 150 lat temu. Od razu widać, że nowy.
  
Kręte schody, którymi Victor prowadzi mnie raz w górę a raz w dół są tak wąskie, że nie da się zapytać o przyczynę tej wąskości. Nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się iść tak klaustrofobicznymi schodami. Nie tak długo.
  
W odpowiedzi Victor zatrzymuje się w jakimś ciemnym pomieszczeniu na 4 albo 5 piętrze wieży, czyli w XII albo XIV wieku i mówi, że jesteśmy właśnie w dawnym dormitorium, gdzie na podłodze spali mnisi i pyta mnie ilu ich moim zdaniem tu mieszkało. Odpowiadam, że pięciu, może sześciu. Victor patrzy na mnie z tryumfem. Ma właśnie przed sobą kolejnego baranka, którego może oświecić. Otóż w tym miejscu kładło się do snu 12 zakonników naraz. I nie na jakieś zmiany. Po prostu wszyscy szli pokotem spać na tych kamieniach porośniętych dziś mchem. W tamtych czasach to się ludziom udawało, bo nie rośli tak jak my dzisiaj do metr siedemdziesiąt sześć albo dwa szesnaście. A do szczęścia też wystarczało im dużo mniej.
  
12 zakonników leżących na kamiennej posadzce na skromnych 9 metrach kwadratowych... To wydaje się dziś nieprawdopodobne, kiedy się tu tak stoi i patrzy na te ówczesne wygody... Jeszcze bardziej niemożliwe jest to, co Victor pokazuje mi kilka pięter niżej, czyli na poziomie wieku VII.
  
Jestem właśnie w celi pustelnika, który w VII wieku postanowił tu zamknąć się do końca swojego życia. Na samym dnie wieży po której Victor prowadził mnie przez ostatnie pół godziny byłoby kompletnie ciemno, gdyby nie ta jedna żarówka. Malutkie pomieszczenie z jedynym tylko okienkiem o szerokości ramienia. Okienko służyło do podawania pustelnikowi pożywienia przez dobrych ludzi. Można sobie wyobrażać, ile w tamtych czasach dobrych ludzi tu mieszkało w pobliżu i ile mu jedzenia codziennie znosili i jak pustelnik miał dobrze. Jednak w okolicy nie mieszkał zupełnie nikt... Pustelnia... Zakonnicy o niskim wzroście wprowadzili się na wyższe piętra dopiero kilkaset lat później, po tym jak je sami zbudowali. Victor wskazuje palcem pod moje buty. Stoję właśnie w miejscu, gdzie znaleziono szczątki świętego pustelnika. Victor proponuje wracać. 
   
Drugie spojrzenie na wieżę z zewnątrz - i widzę ją już zupełnie inaczej. Pustelnik, który postanowił tu dokonać żywota, ponieważ 200 lat wcześniej był tu św. Patryk...  Średniowiecze zaklęte w kamiennych schodkach, dormitoriach i głodowych celach a nad głową kolejne lądujące samoloty z ludźmi myślącymi jak by tu zarobić na życie... Victor nie skończył ze mną jeszcze - teraz prowadzi mnie do świętych źródeł kilkadziesiąt metrów dalej.
  
Święta woda wypływa z ziemi wewnątrz przedziwnej budowli i płynie dalej, do baptysterium. Służyło ono do ceremonii chrztu pod gołym niebem. Oczywiście w tamtych czasach chrzciło się tylko dorosłych, którzy sami mogli zejść po trzech schodkach do chrzcielnicy.
  
Wymiary baptysterium potwierdzają, że w tamtych czasach dorośli byli rzeczywiście niewielkiego wzrostu. Podczas ceremonii chrztu należało zejść o trzy stopnie w dół (na pamiątkę trzech dni przed zmartwychwstaniem) a potem zanurzyć się w ożywczej wodzie i odrodzić się na nowo. To jedyne zachowane baptysterium tego typu w Irlandii.

Victor ma jeszcze na koniec ciekawostkę. Ze środka muru otaczającego święte źródła wyrasta drzewo. Mam po drugiej stronie znaleźć resztę tego drzewa. Po drugiej stronie nie ma żadnego pnia, żadnych korzeni, tylko mur. 
  
Victor śmieje się i mówi, że to drzewo zasadził święty Patryk w 480 roku. Nie wiem, czy w to wierzyć, czy nie, ale uznaję ten dzień za bardzo udany. To była ciekawa podróż w czasy średniowiecznej Irlandii.
 

Brak komentarzy: