KARTY

niedziela, 30 sierpnia 2009

Jak rozpoznać rodaka

W nowej pracy poradzono mi, żebym na początku spotykał się głównie z Polakami, póki tu jeszcze są. Ostatnio czytałem, że mają nam nawet płacić za wyniesienie się stąd. Nie wiem ile, bo w parlamencie to dopiero propozycja. Póki co bawię się w detektywa.

Na mieście sprawa jest prosta. Plecak, zawartość reklamówki, uroda, język. Nie zaczepiam ludzi na ulicy. Jestem domokrążcą, więc pukam do drzwi.

Antena polshitu albo syfry to banalny ślad, dziecko by odkryło, jakiej narodowości jest władca pilota do telewizora. Irlandzkie talerze do odbioru są szare albo czarne, bez nadruku. Wielkie białe talerze przyjechały z Litwy i Łotwy, prawdopodobnie samochodami. Żadna linia lotnicza tego nie przyjmie, takie są olbrzymie. Węgierskie talerze są malutkie i można je schować do plecaka. Na jednym domu może zmieścić się ich nawet pięć.

Domy na osiedlach nie zawsze prezentują swoje talerze od ulicy, bo czasem od ogrodu jest lepszy widok na satelitę. Przed domami parkują jednak samochody. Rok produkcji wybity na zawsze na tablicy rejestracyjnej. 99 albo niżej – niechybnie nasi. Albo sąsiedzi z dawnego ZSRR lub podobnie jak my - z poszkodowanych przez najlepszy system świata krajów.

Czasem starsze auto należy do Irlandczyka. Najczęściej ma czerwoną literkę L naklejoną na szybie – to jest znak rozpoznawczy jak rude włosy, piegi, czy puszka Bulmersa w ręku. Polak czy inny imigrant od razu to zdziera po zakupie auta, żeby nie robić wiochy, ma pełne prawo jazdy ważne na całym świecie, a nie tymczasowe jak początkujący Irole.

Kiedy nie widać ani anten, ani samochodów, trzeba bardziej wytężyć wzrok.

Firanki. Tylko niewielka część domów z firankami to irlandzkie domy. Najczęściej mieszkają tam starsi ludzie. Słowianie wolą wieszać firanki, odgradzać się nimi od sąsiadów i komiwojażerów. Niech lepiej oni nie wiedzą, co my robimy w środku. Irlandzkie livingroomy stoją otworem, żaluzje podniesione, nie ma się czego wstydzić przed innymi.

Za firanką na piętrze stoi kobieta i chociaż dzwonisz do drzwi, nikt nie otwiera. Chłopiec woła: mamo, ktoś dzwoni do drzwi! Może to być tax man, a może ktoś sprawdza czy płacimy abonament za TV. Mąż kazał nie otwierać nieznajomym a ja nie znam angielskiego. Na ścianie świeci słoneczko satelitarne, więc tu trzeba będzie wrócić wieczorem. Wrócą chłopy z roboty to ktoś otworzy.

Buty. Spracowane całodniowym błotem stoją przed drzwiami. Nie po to żona cały dzień sprzątała chałupę, żeby potem błoto wnosić do środka. Irlandzcy robotnicy wchodzą chyba z butami z budowy do swoich domów i nierzadko kładą się w nich spać. Nie znajdziecie irlandzkich butów przed drzwiami. Polskie i ogólnoruskie owszem.

Popielniczki przed drzwiami. Irlandczycy palą w domu, bo są u siebie. Obcokrajowcom landlord zabronił, a oni, głupi się słuchają. Dlatego przed litewskim domem znaleźć można słoik z brunatną cieczą i kiepami, przed polskim domem zwykłą popielniczkę albo plastikową butelkę, a przed węgierskim domem zielono – biały trawnik. Ale przecież nie wszyscy przyjezdni to palący.

Są też rodacy, których nie da się rozpoznać po antenach, starszych samochodach, firankach, popielniczkach i butach przed drzwiami. Znalezienie ich to dla mnie najczęściej nagroda. Nawet jak nie kupią ode mnie tej Biblii, ubezpieczenia, czy odkurzacza, to niechybnie poznam ciekawych, fajnych Polaków, powoli wtapiających się w ten kraj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz