środa, 30 kwietnia 2014

Wyprawa na wyspę Skellig Michael

Organizuję wyprawę na jedną z niezwykłych wysp na zachodzie Irlandii. Skalista Skellig Michael została upatrzona przez chrześcijańskich mnichów w VI wieku jako mega odosobnione miejsce. Tam chcieli być sami, oderwani od świata, jak najbliżej Boga. Przez kilkaset lat żywili się ptasimi jajami, rybami i warzywami, które hodowali na wyrwanym skałom małym poletku za swoimi kamiennymi chatami w kształcie kamiennych uli. 


Jedziemy na wyprawę w sobotę 24 maja. W programie są wyjątkowe miejsca na Ring of Kerry spoza przewodników, zachód słońca przy wraku sunbeam, nocleg w wielkim komfortowym domu nad zatoką Kells Bay z małą oceaniczną plażą. Niewykluczone, że na plaży będzie też ognisko.  


W niedzielę kuter rybacki zabierze nas na wyspę Skellig Michael oddaloną od lądu o 12 kilometrów. Nie ma tam żadnego portu, z łódki trzeba wyskoczyć na nabrzeże. Na szczyt skały prowadzi 670 bardzo stromych stopni wyciętych w kamieniu 1400 lat temu. Ptasi rezerwat miniemy po drodze. Będą tam maskonury, które gniazdują na Skelligach tylko przez kilka tygodni w roku. Tę skalistą niedostępną wyspę, gdzie naprawdę mało kto zagląda wpisano na listę skarbów UNESCO. Jak nam poszła wyprawa dowiecie się za miesiąc. Osobiście lub na moich zdjęciach. Zapraszam na Skellig Michael! 






Jedzie 9 osób, zostały tylko 3 miejsca. Koszt wyprawy: 100 euro od osoby (w cenie jest przejazd, kuter i nocleg w domu nad oceanem i tradycyjny wiejski Irish Breakfast). 



Wszystkie zdjęcia pochodzą z netu. Moje fotki będą za miesiąc. Zapraszam na wyprawę! 

UWAGA: Wyprawa może zostać odwołana w piątek wieczorem, jeśli warunki pogodowe nie pozwolą na wejście na wyspę. 

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Zachód słońca w zatoce Kells

Na kolejny zachód słońca w Atlantyku zaprosiłem ludzi z Chicago. Najpierw zrobiliśmy sobie piknik na terenie ogrodów Muckross na Ring of Kerry.



Potem porozmawialiśmy z miejscowymi, którzy w tym regionie od wieków wykopują i suszą torf, żeby nim ogrzewać swoje chaty.



Spotkaliśmy też sporo zwierząt.



Drogę na zachód słońca, który miał się odbyć w Kells w hrabstwie Kerry wybrałem przez przełęcz Gap of Dunloe. Jechałem od strony Black Valley więc na swojej drodze spotkałem tylko owce.




Po przybyciu do Kells postanowiliśmy się nieco odświeżyć w Atlantyku.



W domu Agnes rozpakowałem moją podróżną walizkę i otworzyłem okno. Słońce zniżało się, miałem niecałą godzinę.



Zmieniłem buty, porozmawiałem z Agnes o naszych biznesach i ruszyłem na mój zachód słońca. 
Moi turyści z Ameryki postanowili zostać w ciepłym domu, posłuchać celtyckiej muzyki i porozmawiać z Agnes o wspólnych przodkach. Otworzyłem bramę dla owiec, zamknąłem ją za sobą i wstąpiłem na ścieżkę prowadzącą nad ocean. 



Nad brzegiem oceanu ułożyłem się wygodnie w trawie i delektowałem się widokami. Było tam wszystko czego oczekiwałem: ocean, zachód słońca, spokój, cisza, satysfakcja z dobrze wykonanej pracy.



Chwila tylko dla mnie, niepowtarzalna. Słońce chowa się za półwyspem Dingle, gdzie będziemy jutro.



I na koniec wieczoru przepiękna czerwień nieba.



Dobranoc.

sobota, 26 kwietnia 2014

Na krawędzi świata

Tekst i muzyka - Pendragon
Zdjęcia - Pendragon
Tłumaczenie - miticatreaster



Czasami czuję się jak gałązka płynąca w dół strumienia
Nie wiem, dokąd zmierza, nie wiem, co to znaczy
Ten strumień zawsze kończy w morzu
To dziwne, ponieważ właśnie tam chcę być
I wiem, że znajdę ludzi mojego pokroju
Aby dzielić te słowa i rymy



Czasem czuję się jak ryba w morzu
I uświadamiam sobie, że wraz ze mną są tu już wszyscy



I gdy tak stoję na skraju świata
I patrzę w twoje oczy
Uświadamiam sobie, że wciąż tam jesteś
Myślałem, że odeszłaś, tak, jak odchodzi powiew wiatru
I wtedy pamiętam, w Zabrzu
W Chile i w Polsce, naszej ojczyźnie
"Dzień dobry, jak się mamy"
Bałem się, że już cię więcej nie zobaczę
Nie mogłem tylko zrozumieć, w jaki sposób
Z małego żołędzia wyrósł wielki dąb
Teraz to już wiem



Więc stoję na skraju świata
Patrzę w twoje oczy i uświadamiam sobie,
Że to nigdy nie miało się skończyć
Teraz mogę nas nazywać tylko przyjaciółmi



Czasami czuję się jak gałązka w strumieniu
Nie wiem, dokąd zmierza, nie wiem, co to znaczy
Wiem, że odnajdę spokój
I na pewno wrócę pewnego dnia
I podróżując do najdalszych zakątków świata
Będę myślał o tobie



Czasami czuję się jak gałązka w strumieniu
Zmierzająca w stronę morza
Wtedy właśnie wiem, że nigdy nie będę samotny

Wtedy właśnie wiem, że jestem w domu.



Utwór "The Edge of the World" w koncertowym wykonaniu zespołu Pendragon TUTAJ.






wtorek, 22 kwietnia 2014

Irlandia z Brulionmanem

Brulionman to niezwykły globtroter, postać znana w Irlandii, w Kielcach i w eterze. Miałem ogromną przyjemność spędzić z nim kilka godzin w dziczy Gór Wicklow. Poznaliśmy się na jakiejś stacji benzynowej koło Shankill. Przemierzyliśmy razem prawie 20 km przez lasy, bagna i Góry Wicklow - szlakiem i poza szlakiem rozmawiając jakbyśmy się znali od dawna. 






Zanim weszliśmy w góry minęliśmy stary krzyż celtycki, komin starej cegielni z kręconymi schodami i tajemne tunele w starej kopalni. Pogoda sprzyjała, widzieliśmy nadmorskie wioski w słońcu i góry w deszczu. Znaleźliśmy kilka geoskrytek i ruszyliśmy dalej. 



Na męskich rozmowach minęła nam droga na The Scalp. Po drodze widzieliśmy sokoły z młodymi krążące nad głowami, odkrywaliśmy nowe zapachy i bawiliśmy się słowami. Zdobywaliśmy kolejne wzgórza i czerpaliśmy pełnymi garściami z pięknego dnia. 





Niektórzy mogą pomyśleć, że Bartosz jest podobny do Bono, ale on sam te pogłoski dementuje. Najwyżej jest podobny do młodego Bono, ale to i tak przez te okulary szczęścia. Zresztą jest trochę starszy od młodego Bono.



Jesteśmy po sesji foto komórką na fejsbuczka. Bartosz opowiada mi o dawnych czasach spędzonych w Radiu Fama. Jeśli ktoś jest ze świętokrzyskiego to go rozpozna. Radiowe hasło RADIO FAMA to właśnie głos Bartosza. Leci w kielecki eter od 15 lat. Nawet mu za to nie zapłacili.














Brulionmana i jego głosu można posłuchać w audycji Radia Kielce o Irlandii. Polecam posłuchać, podpisuję się pod każdym słowem Brulionmana.

AUDYCJA (półtorej godziny, naprawdę warto).

Rozmawialiśmy też trochę o kobietach... i ich przewrotnej naturze...




Bartosz ma swoją stronę w sieci. Jest wyraźnie tematyczna, traktuje "o fazach księżyca, ruchach tektonicznych płyt w Ameryce Łacińskiej, o inseminacji owiec, o pomniku w kształcie wielkiej pochwy przy głównym skrzyżowaniu w Rzeszowie, o zapadaniu w katatonię, o układach scalonych, o MySQLu, o propagacji w pasmie dwumetrowym, o powstaniu Nikaragui, o pętli histerezy", podoba mi się to szerokie spektrum zainteresowań...





Pora ruszać z drogę. Życie stygnie. Wkrótce relacje z naszych ekstremalnych wypraw po Irlandii. Tylko sobie kupię takie ciuchy jak Bartosz, bo przy nim wyglądam jak wieśniak z Dublina :)

piątek, 18 kwietnia 2014

Powstanie Wielkanocne

Na początku XX wieku Wielka Brytania była pierwszą potęgą świata. Brytyjskie lmperium obejmowało dwie trzecie planety. Mimo tak wielkiej potęgi, najbliżej położona kolonia - Irlandia, była tą najbardziej nieujarzmioną. Od 850 lat próbowała wyzwolić się spod władzy Wielkiej Brytanii. Powstanie Wielkanocne z 1916 roku i późniejsza partyzantka na zawsze zbulwersowała dotychczasowy porządek.
(fragment z filmu "Michael Collins")



Michael Collins jest mózgiem tej wojny. Jego życie i śmierć są obrazem epoki triumfu, terroru i tragedii. Musicie pamiętać go, takim jakim był. Jeździł po ulicach Dublina w swoim garniturze, a nagroda za jego głowę wynosiła 10 000 funtów.


- Dlaczego się chować, Joe! krzyczał... kiedy tego właśnie oczekują!

(fragment z filmu "Michael Collins")



Sam zawsze robił rzeczy nieoczekiwane. Mimo wszystko wypędził stąd Anglików, a tego nikt się nie spodziewał. Są ludzie, którzy umieją sprostać czasom, w których żyją. Życie bez nich wydaje się niemożliwe. Ale on nie żyje. I życie jest możliwe. To on je uczynił możliwym.

- Ognia!

(fragment z filmu "Michael Collins")



Powstanie Wielkanocne w 1916 roku przywróciło wolność Irlandii. Rozpoczęli je poeci, rewolucjoniści, wizjonerzy, ludzie, którzy wierzyli w lepszą przyszłość i w zwycięstwo. Irlandia od ponad 700 lat była pod butem Anglików. Irlandczycy byli spychani na zachód, gdzie są same kamienie, gdzie jest ciężej żyć, musieli płacić podatki za okna w domach i za kominy, więc mieszkali w domach z torfu tylko z drzwiami, nie mogli modlić się w swoich kościołach. Z biegiem czasu nawet zapomnieli ojczystego języka.



W Poniedziałek Wielkanocny na schodach Poczty Głównej - GPO - stanął poeta Patrick Pearse i odczytał manifest oznajmaiący, że od tej pory Irlandia jest niepodległa. Chwilę potem przybyli angielscy żołnierze i rozpoczęli ostrzał poczty. Oblężenie trwało 6 dni. Dublin nie pomógł w odzyskaniu swojej wolności, powstańców okrzyknięto winnymi. Centrum miasta zniszczono, a powstańców zamknięto w więzieniu. Przywódcy powstania zostali rozstrzelani. James Connolly był ranny w kolano więc przed egzekucją został przywiązany do krzesła a potem zastrzelony.



Dopiero po jakimś czasie do Irlandczyków dotarło, że ci ludzie oddali życie za coś, o czym oni sami śnili. Wolność od Anglii. Naród się obudził, przypomniał sobie o swoich korzeniach, powstała Irlandzka Armia Republikańska (IRA), która zaczęła w partyzanckiej walce zwalczać angielskich najeźdźców. Michael Collins był mózgiem tej wojny.



Siedzę w pubie zachodnim Cork, w rodzinnych okolicach Collinsa. Przyjechał tu po latach w czasie dwuletniej wojny domowej, aby się dogadać z drugą stroną. Wierzył w to, że w jego rodzinnych stronach nic mu nie grozi. Mylił się, tu w pobliżu wioski Béal na mBláth zastawiono na niego pułapkę. Został zastrzelony przez ludzi, których sam wyszkolił. Piję kawę i patrzę na ściany pubu, gdzie wiszą jego zdjęcia i fragmenty listów do ukochanej. On pisał, że kocha a ona wybierała suknię ślubną i czekała na jego powrót. Jeden celny strzał i po wszystkim.



Jakiś czas po tych wydarzeniach Irlandia odzyskała niepodległość, chociaż wybuchy bomb słychać czasem do dzisiaj. A Michael Collins jest bohaterem narodowym. Jego ukochana wyszła później za mąż. Obecnie groby obojga znajdują się niedaleko siebie, na cmentarzu w Glasnevin, Dublin.

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Na wyspie Tory

Przyjechałem do portu godzinę przed czasem. Pochodziłem po pięknej długiej plaży czekając na prom, który miał mnie zabrać na wyspę Tory na północnym Atlantyku. Spodziewałem się promu, ale okazało się, że popłynąłem tym małym białym rybackim kutrem, który stał od samego początku zacumowany do nabrzeża. Nie spodziewałem się również, że będę jedynym turystą. Na łodzi był tylko kapitan i dwóch miejscowych.


Podróż minęła bardzo szybko, 12 km na północ od wybrzeża Donegalu przepłynęliśmy w pół godziny. Ocean był dość spokojny, ale przy tej prędkości trochę rzucało. Choroby morskiej u mnie jak do tej pory lekarze nie wykryli.



Po zejściu z kutra od razu zobaczyłem krzyż z VII wieku w kształcie litery T jak TORY. To oficjalne godło wyspy. W języku irlandzkim nazwa ta oznacza Miejsce Skalistych Wzniesień. W tle ruiny okrągłej wieży, którą zakonnicy zbudowali aby chronić się przed Wikingami (X wiek). Wieżę roztrzaskał piorun 800 lat po jej wybudowaniu. Kable z prądem dodano całkiem niedawno.


W poszukiwaniu mojego B&B mijam dzieciaki, które na kamieniach szukają czegoś do zjedzenia. Robią to samo, co robili ich ojcowie i dziadowie podczas odpływu. Dzieciaki rozmawiają między sobą po irlandzku.


Znajduję dom Eilis Rodgers, który wyszukałem w internecie tego dnia rano. Nie ma przy nim żadnego znaku, bo zerwał go styczniowy sztorm, ale Eilis otwiera mi drzwi. Widziała mnie już jak schodziłem z kutra i robiłem dzieciom zdjęcia. Wcześniej pytałem jej przez telefon czy da się tu coś zjeść na kolację  i obiecała że o mnie zadba, bo tu na wyspie Tory jeszcze zima i wszystko wciąż zamknięte. Jestem jej pierwszym klientem w tym roku. A jest początek kwietnia.

Eilis częstuje mnie kanapkami i pyszną kawą. Dostaję też małą mapkę wyspy. Widzę trasę, ale wszystkie opisy są po irlandzku. Proszę o przetłumaczenie niektórych oznaczeń. Na wyspie Tory wszyscy rozmawiają między sobą po irlandzku, angielski to ich drugi język, tak jak i mój, dogadujemy się bez problemu. Wybieram się na obchód wyspy (4 km długości, 1,5 szerokości). Moja gospodyni mówi, żebym zamknął pokój na klucz bo ona domu nigdy nie zamyka, a o 19.00 idą do kościoła, mają na wyspie księdza z Belfastu. Oczywiście katolickiego księdza. Pierwszy kościół postawił tu św. Kolumba w VI wieku. Obecna świątynia nosi jego imię. Mówi mi też, żebym wstąpił do tutejszego klubu. Klubu? Tu nie ma nawet zwykłego pubu!



Na wyspie mieszka około 120 osób. Mijam kilka domów i natrafiam na dom króla wyspy. Szczerze mówiąc miałem zamiar wypić u niego herbatę, ale jak się później dowiedziałem król Tory jest dziś w Dublinie w pubie Grace’s Bar na tradycyjnych tańcach ceili. To jedyne miejsce w Irlandii, które wciąż ma prawdziwego króla. Legenda głosi, że kiedy w VI wieku św. Kolumba chciał przypłynąć na Tory to pomógł mu w tym miejscowy rybak nazwiskiem Duggan. Święty w nagrodę uczynił go królem i do dziś dnia to honorowe stanowisko jest tu respektowane. Przed żółtym domem wisi tablica z numerem komórki króla wyspy Tory, jak ktoś chce to może zadzwonić. W sezonie król wyspy Tory podobno wita w porcie wszystkich przyjezdnych. Wyciąga grabę i mówi: "Witam na Tory Island, jestem jej królem". Ma ponad 70 lat i jest malarzem prymitywistą. 



Klub, o którym powiedziała mi moja gospodyni nie wygląda z zewnątrz jak irlandzki pub. Zwykła biała buda, do której prowadzi od przystani 450 slat on gceigh cokolwiek by to oznaczało (zgaduję, że to kroki albo metry, whatever). Wchodzę na jednego, żeby mi się dobrze zwiedzało wyspę. W środku siedzi trzech gości. Na widok obcego od razu zaczynają ze mną rozmawiać. Zamawiam whiskey Bushmills, ale po chwili okazuje się, że za nią nie płacę. Rozmawia nam się tak dobrze, że nie płacę również za kolejne drinki. Nie mogę tu spędzić całego wieczoru więc kategorycznie stawiam kolejkę wszystkim i mówię że muszę iść wokół wyspy.






Przez chwilę chłopaki rozmawiają po irlandzku, czuję się trochę niezręcznie, ale zaraz Padraigh (ten najbardziej trzeźwy) przeprasza, bo nieświadomie przeszli na swój ojczysty język. Hugo mówi, że przed pubem stoi jego auto, kluczyki w stacyjce. Mogę sobie raz-dwa objechać całą wyspę i wrócić do pubu z torfowym kominkiem i stołem do bilarda na kojne łiskacze.

- Mam jeździć po waszej wyspie po czterech drinkach? – pytam
- No nie mów, że jesteś pijany po czterech drinkach!
- Nie chcę jeździć po alkoholu! A jest tu Garda na wyspie?

Patrzą po sobie jakby gadali z gościem z kosmosu. Hugo mówi, że mnie sam zabierze na wycieczkę. Nie wiem ile wypił ale na pewno więcej ode mnie. Raz się żyje, jedziemy na klify.



Wychodzimy z pubu, okazuje się że leje deszcz. Może to lepszy wybór jechać z pijanym szoferem niż iść 9 km w deszczu. Hugo pokazuje mi wschodnią część Tory Island, opowiada o jej historii nie szczędząc smaczków związanych z bieżącymi sprawami. Pada deszcz, wycieraczki nie działają, okno się nie otwiera a samochód nie ma żadnych opłat. Czy to ważne, kiedy jest irlandzki craic. A jest jak cholera.



Pytam Hugo czy tu ludzie nie miewają depresji z powodu surowego klimatu i okoliczności przyrody. Hugo uśmiecha się pod wąsem, którego nie ma. „Depresję mają ludzie słabi. My tu nie mamy depresji, nigdy”. On tu się urodził, jest twardy i zawsze ma na twarzy uśmiech.

- A czemu zostawiasz kluczyki w stacyjce, dlaczego tu ludzie nie zamykają domów?
- Weź mnie nie rozśmieszaj. Nawet jak coś tu ukradniesz, to jak stąd uciekniesz? 



Wracamy do pubu, w telly leci jakis mecz. Chłopaki pytają mnie jakiemu angielskiemu klubowi kibicuję. Przychodzi najmłodszy syn Pagraigha ciągnąc ojca do domu. Padraigh przedstawia mnie małolatowi i pyta czy młody pamięta jak jest „dziękuję” po polsku. Sean najpierw mówi „dziękuję” po irlandzku, a potem po polsku. Ojciec nauczył go tego słowa kiedy był w Gdańsku na mistrzostwach w piłce nożnej w ubiegłym roku. Kiedy zaczynają się wyliczanki kto zna najwięcej polskich piłkarzy postanawiam spadać na mój spacer, bo się powoli ściemnia. Chcę dojść do latarni morskiej na zachodnim krańcu wyspy. Michael wyciąga telefon i dzwoni do faceta, który ma klucz do latarni, żeby mnie tam na górę wpuścił. Irlandzka gościnność nie ma granic. Odmawiam, bo muszę trochę sam pochodzić, nawet w deszczu, z cukru nie jestem. 


W drodze na latarnię morską mijam coś co się pali. Nie zdziwiłbym się gdyby to były resztki jakiegoś wraku z XIX wieku, w każdym razie jest okazja by się przez chwilę zagrzać. Leje coraz mocniej. Deszcz pada tu poziomo.




Mijam kolejne wee ławeczki i myślę o tych ludziach, którzy tu mieszkają od zarania dziejów, którzy nie mają depresji, nie mają internetu i cieszą się życiem takim jakie mają. Łowią homary chociaż UE im tego zabrania, latem żyją z turystów, zimą z malowania obrazów i opowiadania ciekawych historii. Ta kraina jest szczęśliwa mimo tego, że nam mogłoby się wydawać inaczej. Wracam do pubu zwanego tu "klubem" na kolejne drinki, za które znowu nie mam najmniejszej szansy zapłacić. No po prostu nie da się. Steven nawet chce mi zwrócić kasę za prom, żebym tu wrócił z turystami z Ameryki. Pijany w sztok Michael zaczyna mnie obrażać, co jest dla Irlandczyka objawem sympatii. Obrażam go z miłą chęcią pokazując mu moją koszulkę z napisem "Pieprzę irlandzkich znajomych". W całym pubie rozlega się gromki śmiech. Pytam, czy czasem się tu biją między sobą. 

- No chyba żartujesz. Po co?   




Rano budzi mnie moja gospodyni mówiąc, że mam powrotny prom za godzinę. Jest córką poprzedniego króla Tory, nazywa się też Rodgers. Wstaję, spoglądam w lustro i na szyi znajduję medalik, który musiał założyć mi któryś z moich nowych znajomych. Ledwo pamiętam jak znalazłem się w swoim łóżku. A wstąpiłem do pubu tylko na jednego... 










Atlantyk w drodze powrotnej na stały ląd nie jest zbyt łaskawy. Rzuca nami we wszystkie strony. Ze względu na większe fale wysłano większy kuter. Znowu jestem jedynym pasażerem.




Podróż tym razem trwa prawie godzinę, postanawiam poznać się z kapitanem tej łajby. Pokazuje mi swoje żyroskopy i inne urządzenia. Ze mną rozmawia po angielsku, a ze swoim pomocnikiem po irlandzku. Zsiadam z kutra, zostawiam w samochodzie plecak i idę w długi marsz po pięknej długiej plaży. Pora ochłonąć i ruszać dalej w donegalską dzicz.




O CZYM JEST TEN BLOG

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...