czwartek, 27 lutego 2014

Moherowe kruki

W Tłusty Czwartek moherowe kruki stały się bezczelne. Siadają na samochodach i czekają na żarcie. Albo naczytały się gdzieś o dokarmianiu ptaków zimą.





piątek, 21 lutego 2014

Powrót benedyktynów do opactwa Fore

Benedyktyńscy mnisi, którzy od niedawna mają własny klasztor w Irlandii wybrali się niedawno w historyczną podróż do miejsc związanych z irlandzkimi benedyktynami, średniowiecznymi zakonami, świętymi księgami i początkami chrześcijaństwa na tych ziemiach. Była to niezapomniana podróż, zarówno dla nich jak i dla mnie.



Benedyktyni zasadniczo nie opuszczają swojego klasztoru, ale w tym przypadku zdarzył się wyjątek. Ojciec Przeor Dom Mark Kirby wyraził zgodę, aby dwóch przyjętych do nowicjatu mnichów (czyli równo połowa młodego klasztoru) poznało miejsca związane z chrześcijaństwem znajdujące się w okolicy pod okiem doświadczonego przewodnika. Na początek pojechaliśmy do opactwa Fore, które zamknięte zostało z rozkazu angielskiego króla w 1539 roku. Było to ogromne i jedyne benedyktyńskie opactwo w Irlandii. Po prawie 500 latach pojechaliśmy sprawdzić jak wygląda jego kondycja i czy da się je znowu zasiedlić.



Ruiny można zwiedzać bez przeszkód, jednak jest kilka zakamarków do których dostać się trudno. Dlatego u
przedziłem telefonicznie Joan o naszym przyjeździe - czekała na nas, otworzyła zamknięty na zimę sklepik i dała klucze do tajemnych drzwi. Przed zwiedzaniem włączyła nam film o historii opactwa, nakarmiła specjalnie upieczonym ciastem i przyrządziła "nice cup of tea". Dla niej przyjazd benedyktynów do największego opactwa benedyktyńskiego, którym się opiekuje od lat był również wielkim wydarzeniem. Dom Benedict, który z nami nie mógł przyjechać, był pierwszym mnichem, który złożył śluby zakonne w diecezji Meath po 473 latach.



Dysponując kluczem, "który otwiera wszystkie kłódki" zaprowadziłem moich mnichów do miejsc nie objętych przewodnikiem. Pokazywałem, gdzie ponad 500 lat temu mnisi spali, gdzie jedli, gdzie czytali pisma św. Benedykta i gdzie mieli szpital. Tu mamy XVI wiek, a tu XIV. W tamtych czasach mieszkało tu aż 300 zakonników!

Sami wiecie, że opisałem tu na blogu już wiele opactw i klasztorów w Irlandii. Jednego mi cały czas brakowało - prawdziwych mnichów chodzących w ciszy wokół cloister. I wreszcie to dostałem, moi benedyktyni ożywili stare ruiny.



Kolejny przystanek to cela pustelnika. Brat Finnian sam otwiera kluczem drzwi. 
Jest legenda, że jeśli mnich wejdzie do takiej celi to musi w niej pozostać do końca życia. Nie wspominam jednak o tym, bo Ojciec Przeor będzie czekał na nas z nieszporami i kolacją. Poza tym mam na pokładzie połowę klasztoru...



Cela pustelnika była zamieszkana przez 700 lat. Ostatni eremita zmarł tu w 1616 roku po 30 latach zamknięcia na własne życzenie. Próbuję to sobie wyobrazić - umiera kolejny pustelnik, cela znowu się zwalnia. Kto następny? I są chętni! I tak tu było przez 700 lat!

Pokazuję bratu Elijah sylwetkę mnicha wykonaną w kamieniu 800 lat temu. Mnich robi jej zdjęcie i pyta mnie: "a wiesz, czemu on ma taką wielką głowę?" Tak przedstawiano zakonników kontemplacyjnych. Obaj dowiadujemy się czegoś od siebie nawzajem.



Następnym przystankiem jest Kells, skąd pochodzi słynny manuskrypt, najcenniejszy skarb Trinity College w Dublinie. Oglądamy jej replikę, zjadamy posiłek i idziemy szukać pani Carpenter, która jest strażnikiem klucza do domu Św. Kolumbana. Otwiera drzwi, wprowadza nas do środka, pokazuje wnętrze i opowiada historię domu z VIII wieku z kamiennym dachem. Jeden z braci wpisuje się do pamiątkowej księgi. "Benedyktyni z opactwa Silverstream".



Pokazuję braciom piękne kamienne krzyże z IX wieku. "O, Adam i Ewa! O, Kain i Abel". Nic nie muszę tłumaczyć :)



Podchodzimy do 1000 letniej okrągłej wieży. Wołam: WIKINGOWIE!!!! Bracia podchwytują temat i próbują schować się do wieży. Potem oglądamy kolejne celtyckie krzyże z X wieku i ruszamy dalej.



Kolejnym przystankiem jest wzgórze Slane. Tu w 433 roku św. Patryk zapalił wielkanocny ogień aby symbolicznie ogłosić swoje wkroczenie do pogańskiej Irlandii. Opowiadam braciom jak na sąsiednim wzgórzu Tara Arcykról Irlandii zobaczył płomień i kazał przyprowadzić Patryka na swój dwór. Mnisi znają tę legendę: "Nigdy nie podawaj świętemu trucizny. To nie działa".



Tu na Hill of Slane rozpoczęła się historia chrześcijaństwa w Irlandii. Benedyktyni zakładają swoje kaptury, kontemplują to miejsce w milczeniu, obchodzą wzgórze.



W drodze powrotnej grupa wyrostków wspinająca się na wyszczerbione ruiny woła w naszym kierunku: "Are you monks or monkeys?" (jesteście mnichami czy małpami?). Zakonnik odpowiada: "My jesteśmy mnichami, a wy zachowujecie się jak małpy". Za nami pada wiązanka przekleństw. Eh, młodzież...



Naszym ostatnim przystankiem jest Monasterboice i dwa najpiękniejsze celtyckie krzyże sprzed 1000 lat. Tu nikt na nas nie czeka, nie potrzeba niczego otwierać. Średniowieczne zabytki Irlandii na wyciągnięcie ręki.



Zakonnicy bez mojej pomocy odgadują znaczenie kolejnych symboli wyrytych przez ich poprzedników sprzed setek lat. Dla mnie jako dla przewodnika to był prawdziwy zaszczyt mieć takich gości w tych wszystkich historycznych miejscach.



Benedyktynom z opactwa Silverstream w hrabstwie Meath poświęcę jeszcze jeden wpis. Spróbuję pokazać dlaczego są niezwykli i jak w tym opactwie średniowiecze łączy się z teraźniejszością.



poniedziałek, 17 lutego 2014

Kamienny krąg Drombeg

Kamiennych kręgów w Irlandii nie brakuje, a zwłaszcza w południowym hrabstwie Cork. Kamienie ustawione w krąg zaczęły pojawiać się w czasach przedchrześcijańskich w różnych rejonach świata. Z jakichś powodów ludzie budowali kręgi z pionowo ustawionych kamieni.



Kamienny krąg Drombeg zbudowano w taki sposób, aby zachodzące słońce w najkrótszym dniu w roku oświetliło jedyny poziomo ułożony kamień - ołtarz przeznaczony dla boskiego Słońca. Słońcu oddawano w ten sposób cześć - słońce oświetlało cały świat, ogrzewało ludzi, rozganiało mrok najdłuższej nocy. Dla tamtych ludzi Słońce było najważniejszym bogiem.



Drombeg Stone Circle jest też nazywany Ołtarzem Druida. To bardzo popularny irlandzki kamienny krąg. Droga do kręgu jest słabo oznaczona, wąska, a parking jest niewielki. Mimo wczesnej pory i marnej pogody jest tu już sporo ludzi.



Krąg Drombeg zbudowano z lokalnego piaskowca, z oryginalnych 17 kamieni pozostało do dziś 13. Kształty kamieni są różne, niektórzy dopatrują się w nich symboli męskich i żeńskich. Archeolodzy dokopali się tu szczątków zarówno mężczyzn, kobiet jak i dzieci z epoki brązu.



Krążę wokół kamiennego kręgu i natykam się na prostokątny basen wypełniony deszczówką. Najwyraźniej znajduje się tu celowo, wyjaśnienia szukam na tablicy informacyjnej. Okazuje się, że była to starożytna kuchnia (po irlandzku: fulacht fiadh) - do basenu z wodą wrzucano rozgrzane kamienie, które doprowadzały wodę do wrzenia umożliwiając ludziom przyrządzenie mięsnego posiłku.



Prace i doświadczenia wykonane przez archeologów w 1957 roku wykazały, że wrzucenie rozgrzanych w ogniu kamieni do basenu z 320 litrami wody w 
fulacht fiadh potrafiły ją zagotować w zaledwie 18 minut! Woda pozostawała gorąca przez 3 godziny, co pozwalało przygotować posiłek. 



Spoglądam wokół na wzgórza hrabstwa Cork i widzę pastwiska, łąki i pojedyncze domy. W promieniu wzroku żadnego miasta, ani nawet wioski. A 3000 lat temu Drombeg był tu centralnym miejscem, gdzie celebrowano odwieczny cykl boskiego Słońca, grzebano najważniejszych członków lokalnej społeczności i gotowano dla wszystkich posiłki. A teraz to tylko kilka kamieni...



Więcej o fulacht fiadh w książce Tomasza Borkowskiego, polskiego archeologa w Irlandii, którą kiedyś Wam polecałem: Irlandia Jones poszukiwany

Więcej o magicznych wschodach słońca w prehistorycznej Irlandii: Trzy tysiące lat przed Wigilią

piątek, 14 lutego 2014

Żółta dama z wyspy Achill

Wjazd do Valley House na wyspie Achill jest nieoznakowany. Jedynym sygnałem, że na tym dalekim krańcu wyspy jest coś więcej niż bagna i pastwiska są beczki po Guinnessie ustawione przy otwartej bramie. W kompletnych ciemnościach beczki wyłaniają się w światłach reflektorów. Za bramą jedziemy jeszcze około pół kilometra po wybojach w stronę ciemnej grupy drzew. Czy to na pewno tu?



Myśliwską posiadłością habiego Cavan zajmowała się jego żona, Agnes MacDonnell ponieważ małżonek spędzał większość czasu w Londynie. Nieobecność męża uczyniła z Agnes silną kobietę, która umiała sobie poradzić w każdych warunkach i mogła dobierać sobie kochanków kiedy chciała pod warunkiem że tu 
najpierw z dalekich stron zawitali.  



Któregoś dnia na wyspie pojawił się przystojny James Lynchehaun i hrabina zupełnie straciła dla niego głowę. Romans był burzliwy i trwał krótko. Zazdrosny i porywczy kochanek zamknął hrabinę w stajni i podpalił. Agnes z pożaru wyszła z życiem, ale musiała potem nosić protezę nosa i welon zakrywający niewidzące oko i poparzenia twarzy. Za 
Lynchehaunem wysłano listy gończe ale mimo schwytania dożył 77 lat. Agnes ponownie wprowadziła się do spalonego Valley House, gdzie żyła do śmierci w 1923 roku. Została zapamiętana jako Yellow Lady.



Wydarzenia te zostały opisane w ksiażce James'a Carney'a "The Playboy and The Yellow Lady", a irlandzki dramaturg J.M. Synge uczynił 
Lynchehaun'a bohaterem sztuki "The Playboy of the Western World" (Playboy zachodniego świata).



Miejsce to znalazłem podczas któregoś pobytu na wyspie Achill, właścicielka pensjonatu Bervie opowiedziała mi tę historię. Postanowiłem tam przenocować i zabawić się w tamtejszym pubie.



Valley House został wyremontowany i obecnie jest hostelem z historią i niesamowitym pubem, gdzie latem muzyka gra prawie do rana. Właściciel Valley House - Sean Gallagher opowiada mi dalszą historię tego miejsca. Dowiaduję się od niego, że tu w 1998 roku nakręcono film o romansie Agnes i Jamesa. Film ma tytuł "Love and Rage" (Miłość i wściekłość). Autorem zdjęć był Sławomir Idziak (Sean wspomina - Slavek siedział tu gdzie ty teraz) a wrednego 
Lynchehauna zagrał Daniel Craig. Film w całości nakręcono na wyspie Achill.



Wnętrza Valley House nie przypominają zwykłego hostelu, jest tu bardzo klimatycznie, XIX wiecznie i trochę strasznie. Studentów tu nie brakuje, a w pubie jest tłoczno i muzykalnie. Jeśli pamiętacie Kasię Szklarz, to tu właśnie miałem przyjemność przygrywać z nią na naszych instrumentach z lokalnymi i przyjezdnymi grajkami.



Noc jest krótka i przebiega bez zakłoceń, żadna Żółta Dama nie pojawia się aby straszyć. Rano śniadanie kontynentalne w wielkiej jadalni z olbrzymimi lustrami i biblioteką pełną starych tomów i jedziemy w dalszą drogę.



Przy bramie stoją te same beczki co wieczorem, ale patrzę na nie innym okiem. Następnym razem nie będę błądził po nocy :)



A przed nami swojski krajobraz Achill, góry, ocean i owce na drodze. Jedziemy na poszukiwanie chałupy Heinricha Bölla.

czwartek, 13 lutego 2014

Nowy sezon wycieczkowy

Po zimowej przerwie zaczynam nowy sezon wycieczkowy. Jeżeli ktoś chce się dołączyć do jednej z dwudniowych wycieczek z Pendragon Tours na Achill Island lub na wyspę Inishmore (z noclegiem w B&B) to proszę się zgłaszać bezpośrednio do mnie. Wycieczki organizuję jak zwykle - kameralnie, z ogniskiem na plaży, zachodem słońca w oceanie, muzyką na żywo w jednym z tradycyjnych pubów i zestawem zdjęć na pamiątkę. Termin: marzec - kwiecień, zostały tylko dwa miejsca wolne.


Przełęcz Conor Pass, w tle Mount Brandon, półwysep Dingle

poniedziałek, 3 lutego 2014

W miasteczku Skibbereen

Skibbereen w zachodnim Cork to malownicza mała mieścina. Z Dublina dość daleko więc taki wypad trzeba sobie dobrze zaplanować i zostać tam kilka dni. A najlepiej tydzień.



Po sezonie miasteczko jest trochę wyludnione, widać kilka sklepów do wynajęcia i dużo irlandzkich nazw. W końcu to Irlandia :)



Przy głównym skrzyżowaniu miasteczka kolorowe kamienice, kwietniki, deszcz i przytulne puby.



Niby ciemne bramy, ale za nimi coś zawsze jest. Kwiaty, kolory, drugi plan.  




Każdego ranka widziałem człowieka w krawacie siedzącego przy pomniku ofiar Wielkiego Głodu. Siedział tam nieruchomo jakby był częścią Skibbereen. Za trzecim razem dosiadłem się. Przedstawiliśmy się sobie i zaczęliśmy rozmawiać. To było bardzo ciekawe i pouczające spotkanie.



Jeśli ktoś czytał "Bar McCarthy'ego" to z pewnością rozpozna, że tu mieszka sporo członków jego rodziny.



Tuż przy przystanku autobusowym do Cork weszliśmy do baru Eldon. Jak się wkrótce okazało - wybraliśmy ciekawe miejsce. 




Tu był kiedyś hotel o tej samej nazwie. Ulubione miejsce Michaela Collinsa, bohatera narodowego Irlandii. Collins założył IRA, doprowadził do pokoju między Irlandią i Anglią a potem przez tą samą IRA został tu niedaleko zamordowany w zasadzce. Tragiczna postać. Film z polskimi napisami o Collinsie TUTAJ. W środku nad stolikami fragmenty listów między Collinsem a jego ukochaną Kitty. Dziesiątki starych zdjęć. A obsługuje nas Polka.



Kelnerka mówi - "aaa, z Dublina przyjechaliście. Tam jest inaczej, no nie?". Ja bym powiedział, że to w 
Skibbereen jest inaczej... Życie tam zwalnia, jest czas na wszystko.

Polskich akcentów w Skibbereen jest więcej. To dobra baza wypadowa do malowniczych atrakcji zachodniego Cork. Polecam wycieczki z Pendragon Tours czyli ze mną :)

O CZYM JEST TEN BLOG

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...