wtorek, 30 listopada 2010

Siedem wież Ballymun - irlandzki Bronx

Na przeciętnym mieszkańcu Europy dzielnica Ballymun w Dublinie z daleka nie robi większego wrażenia. Ot, zwykłe bloki mieszkalne. 
  
Dopiero z bliska widać, że coś z tymi blokami tak jakby jest nie tak. 
  
Jeżeli mieszkanie w blokach ma jakieś dobre strony, to w Irlandii pozostały one kompletnie niezauważone. Korzyści typu: własne M3, centralne ogrzewanie i winda - na Zielonej Wyspie po prostu się nie przyjęły. W kraju o niskiej gęstości zaludnienia budowanie bloków mija się z celem, bo jest wystarczająco dużo miejsca na domki z ogródkiem dla każdej rodziny. W kilkupiętrowych budynkach można pracować, robić zakupy, leczyć się ale mieszkać - nie... 
  
Ballymun w północnym Dublinie zbudowano w latach 60. Przesiedlono tu najuboższe irlandzkie rodziny z różnych okolic miasta. W krótkim czasie powstało ponad 3000 mieszkań na niewielkiej powierzchni, był to prawdziwy postęp na miarę XX wieku.
  
Jednak oprócz bloków wypełnionych biedakami nie pojawiło się w okolicy nic więcej. Żadnych pubów, sklepów, przedszkoli, szkół, drzew, przystanków autobusowych. Jedyne zaopatrzenie zapewniał van, który przyjeżdżał na osiedle każdego ranka. Obecnie mieszkańcy zaopatrują się w sklepie osiedlowym widocznym na zdjęciu poniżej. 
  Fotka bez zgody właściciela sklepu osiedlowego - był nieobecny.Z pracującym tam chłopakiem rozmawiałem przez solidne kraty.

Dość szybko Ballymun stało się gettem Dublina, wylęgarnią problemów społecznych, symbolem biedy i skupiskiem odbiorców taniego alkoholu i wszelkich narkotyków. Ludzie ze wszystkich dublińskich slumsów zostali stłoczeni w jednym miejscu, gdzie dużo łatwiej było się odwiedzać, bo wystarczyło tylko wcisnąć guzik windy. 
  
Dumni ze swego dzieła włodarze Dublina nazwali siedem najwyższych piętnasto-piętrowych wieżowców Ballymun imionami siedmiu przywódców powstania z 1916 od którego zaczęła się niepodległa Irlandia. Z owych „seven towers” do dziś pozostała już tylko jedna. Pozostałe wieże Ballymun zostały zburzone w latach 2004-2008. Dokumentację z tej demolki puściło nawet Discovery.
 
Jedyna ocalała z siedmiu "wież Ballymun” nosi imię poety Josepha Plunketta, który zginął w Powstaniu Wielkanocnym w 1916 roku.

Wokalista U2 śpiewał swego czasu: “I see seven towers, but I only see one way out”. Bono dorastając widział jak powstają te nienaturalne w irlandzkim krajobrazie budynki. Sześć z nich legła w gruzach a połowa z pozostałych niższych bloków przygotowywana jest również do rozbiórki. Obecnie ludzie mieszkają w kilku blokach, mają tam wodę i prąd, jak w każdym innym mieszkaniu komunalnym. Nie chciałem jednak ich odwiedzać...
Od 2005 do Dublina zaczęli przybywać Słowianie, którzy w blokach mieszkali przecież nieraz, ale to co tu zastali, przeraziło ich naprawdę. Najtańsze w Dublinie mieszkania były właśnie w Ballymun. Z niską ceną szła takaż jakość. Sąsiedzi pozostawiali wiele do życzenia a imprezy przy ogniskach były co noc.
  
"Potwierdzam, ze zycie na Ballymun przy ulicy GateWay Crescent jest i bedzie niebezpieczne dopoki nie pozamykaja tej bandy gowniarzy ktora naprawde robi co chce!!! Do tych wlaman i pladrowania domow, mozna jeszcze dorzucic ogniska ktore sobie organizuja ze wszystkiego co znajda w okolicy, tj kosze na smieci rowery samochody. Nie maja zadnych skropolow. Po drugim wlamie do naszego domu w ciagu tygodnia, w 30 minut sie wyprowadzilismy z tego Bronksu. Wszedzie byle z dala od Ballymun i agentem Jack "John" Sullivan tel..."
(komentarz z 2005 roku)
   
Obecnie Ballymun przechodzi odbudowę, nie pali się tu już samochodów, są normalne postoje taksówek, jest pierwsza w Irlandii IKEA, szkoły i kościoły, pole golfowe i całodobowe Tesco. Większość bloków pozostaje jednak pusta, spalona i splądrowana, bo w Irlandii bloki mieszkalne chyba na zawsze pozostaną symbolem biedy, patologii społecznej i narkomanii. Wprowadzając się do takiego bloku z windą żegnasz się w Irlandii z wolnością na zawsze. Domek z sypialniami na górze i skoszonym własnoręcznie trawnikiem zastępuje betonowa dżungla. Tu nic już nie będzie takie samo.

środa, 24 listopada 2010

Kawa po irlandzku

Kawa po irlandzku to wynalazek, który powstał całkiem niedawno. Znanym od wieków składnikom nadał nową formę, smak, funkcję i znaczenie. Napój ten narodził się na lotnisku Foynes w zachodniej Irlandii. Tam właśnie po raz pierwszy w historii lotnictwa zaczęły regularnie lądować samoloty pasażerskie zza Atlantyku, z których jeden odegrał znaczącą rolę w powstaniu kawy po irlandzku.
  
Zachodni skraj Irlandii jest oddalony o około 3 tysiące kilometrów od wybrzeży Nowofunlandii w Ameryce Północnej. W tamtych czasach najbezpieczniej przemierzać było taką odległość samolotem, który umiał lądować na wodzie. Dlatego samoloty linii PanAm typu Boeing 314 nazywane były latającymi łodziami. 
  
Któregoś jesiennego dnia roku 1942 roku samolot Boeing 314 z 11 osobami załogi i 68 pasażerami na pokładzie wystartował z portu lotniczego Foynes na rzece Shannon w kolejny 10-cio godzinny rejs do Botwood w Nowofunlandii w Kanadzie. Po trzech godzinach lotu szybko pogarszające się warunki atmosferyczne nad Atlantykiem zmusiły pilotów do powrotu do Irlandii. Samolot wylądował znów na rzece Shannon i dopłynął powoli do budynku lotniska. 
    
Zdezorientowani, zdenerwowani i zmarznięci pasażerowie, którzy mieli tego dnia wylądować na zupełnie innym kontynencie trafili do małej kantyny, gdzie właśnie kończył swoją zmianę Joe Sheridan, szef kuchni lotniska Foynes. Ponieważ kuchnia była już zamknięta, Joe zaserwował im kawę, do której w przypływie fantazji dolał kapkę irlandzkiej whiskey - jak każdy szef kuchni miał ją oczywiście pod ręką. Whiskey wraz z gorącą kawą miała rozgrzać zziębniętych podróżnych.
  
Joe Sheridan nie pamiętał później jakiej marki whiskey dolał do kawy, bo sam używał różnych rodzajów, czasem w nadmiarze. Świadkowie z Kanady i USA zeznawali potem, że na czyjeś pytanie „czy to kawa po brazylijsku?” Sheridan wybełkotał „nie, po irlandzku” po czym zwalił się bez czucia pod kontuar. Był już sporo po godzinach, a oni mieli być przecież w Kanadzie. Tak narodziła się legenda Irish Coffee.
   
Od tamtej pory producenci różnych Irish Whiskey spierają się między sobą, czyja gorzała jest lepsza jako dodatek do kawy po irlandzku, Jameson, Bushmills, czy też Tullamore.
  
Latające łodzie z Ameryki przestały lądować na rzece Shannon w 1946 roku, bo po wojnie do samolotów PanAm doczepiono zwyczajne koła, a tuż obok dawnego lotniska Foynes powstało nowe lotnisko - Shannon Airport, które jest dziś drugim co do wielkości lotniskiem w Irlandii i jednocześnie najbardziej wysuniętym na zachód lotniskiem w Europie. Cała historia lotnictwa transatlantyckiego jest teraz do obejrzenia w Muzeum Latających Łodzi w Foynes, gdzie grzejąc się przy kawie po irlandzku można przy okazji zobaczyć replikę owego "Yankee Clipper", który zawrócił kiedyś w pół drogi nad Atlantykiem.
    
Kawa po irlandzku zdaniem jej zwolenników jest nektarem bogów, napojem doskonałym i pełnowartościowym, ponieważ zawiera cztery istotne składniki potrzebne do życia (w Irlandii) czyli alkohol, kofeinę, cukier i tłuszcz. Znam jednak przynajmniej sześć osób, którym żaden z powyższych składników nie jest potrzebny do życia i o dziwo też mają się dobrze.  
  
Tradycyjny przepis na kawę po irlandzku wymaga czterech obowiązkowych składników: gorąca kawa na dno szklanki, do tego Irish whiskey zmieszana z cukrem a na sam wierzch bita śmietana. Dodatek cukru potrzebny jest aby bita śmietana nie zmieszała się z whiskey i kawą, bo picie kawy po irlandzku polega na dotarciu do czarnego ożywczego nektaru poprzez warstwę białej pianki. Zupełnie jak w ciemnym piwie zwanym Guinness. A jedyna różnica - to tylko szklanica.
 

sobota, 20 listopada 2010

Zagadka swetrów z Aran

Wyspy Aran leżące na zachodzie Irlandii słyną z wyrobu ciepłych swetrów robionych z wełny arańskich owiec. Należałoby jednak raczej mówić: „słyną ze sprzedaży swetrów”. Kiedy podczas ostatniego pobytu na Aranach nie zobaczyłem ani jednej owcy pasącej się na Inishmore, postanowiłem się bliżej przyjrzeć tym słynnym swetrom.
  
Wygląda na to, że tę historię można włożyć między bajki. Wyspy Aran doskonale radzą sobie ze swoją popularnością. Na ludzi, którzy tu przypływają promem czeka największy (podobno) w Europie sklep ze swetrami a w nim tysiące nowiutkich swetrów. Turystów nie można przecież zawieść a legendy trzeba podtrzymywać. 
  
Popularność wysp Aran zaczęła się od filmu „Man of Aran” z 1934 roku. Surowy krajobraz, bezwzględny ocean i tradycyjne życie mieszkańców przyciągają rzesze turystów z całego świata. Nic dziwnego że garstka 700 stałych mieszkańców Inishmore już dawno przestała nadążać z szyciem swetrów. Teraz szyje się je niestety w Chinach. 
  
Interes przejęła dynamiczna irlandzka firma Carraig Donn, której butiki można znaleźć w prawie każdym większym centrum handlowym w Irlandii. Swetrów jest teraz zatrzęsienie, a mieszkańcy wysp już na nich nie zarabiają. Dobrze, że sama wełna jest wciąż z Irlandii...
  
Ze swetrami arańskimi wiąże się pewien mit, powielany chyba przez tych, którzy na Aranach w ogóle nie byli. Podobno każda wieś miała kiedyś swój niepowtarzalny wzór na swetrach, aby wiadomo było dokąd trzeba zanieść topielca. Z tej bzdury śmieją się sami mieszkańcy - w tak małej społeczności nigdy nie było konieczności rozpoznawać się po swetrach... 
  
Inna historia mówi, że mieszkańcy Inishmore, Inishmaan i Inisheer - czyli trzech wysp Aran - nie umieli pływać. To istotnie prawda. Człowiek za burtą w zetknięciu z potęgą oceanu nie miał wielkich szans. Powiada się, że jak nie umiesz pływać to jesteś na morzu ostrożniejszy. A jak umiesz pływać to po prostu dłużej toniesz, więc po co się męczyć... 
 
Domki leprechaunów w jednym z gospodarstw na Inishmore
 
Od lat 70 XX wieku wprowadzono jednak obowiązkową naukę pływania na Aranach i dziś każdy wyspiarz umie pływać. W swetrze i bez.

środa, 17 listopada 2010

Towarzystwo Polsko Irlandzkie

Poniżej publikuję list od Prezesa Towarzystwa Polsko-Irlandzkiego, pana Krzysztofa Schramma. W ciągu dwudziestu lat funkcjonowania Towarzystwa Polsko-Irlandzkiego bardzo wiele się zmieniło. Wtedy Irlandia była dalekim nieznanym krajem na końcu Europy a dziś prawie każdy ma przynajmniej jednego znajomego, który tam pracował :)

Krzysztof Schramm jest również autorem polskiej edycji przewodnika po Irlandii (wyd. Pascal). Serdecznie dziękuję Krzysztofowi za cały wkład, który poprzez działania TPI włożył w popularyzację Irlandii w Polsce. 

___________________________________________________________
Drodzy byli i obecni członkowie i sympatycy Towarzystwa!

Dwadzieścia lat temu, w sierpniu 1990 r. grupa poznańskich fascynatów Irlandii założyła Towarzystwo Polsko-Irlandzkie. Minęło 20 lat, jedno pokolenie jak mawiają. Nadszedł czas refleksji.

Towarzystwo powstało jako realizacja marzenia grupy ludzi różnych profesji, były to specyficzne czasy, upadł komunizm a Polska właśnie nawiązała kontakty na szczeblu ambasadorów z Irlandią. O Wyspie naszych marzeń niewiele w Polsce wiedziano w owym czasie. Owszem, muzyka folkowa jak i pop czy rockowa była znana, nieźle prezentowała się literatura irlandzka dość dobrze znana w Polsce czy też wreszcie znane były wydarzenia z Irlandii Północnej. Jednak trzeba było się tym interesować, żeby dotrzeć do tej właśnie Irlandii na odległość. Były to czasy, gdy przeciętny Polak na hasło Irlandia myślał o Islandii, i odwrotnie, Poland = Holland dla Irlandczyków!

Należy wspomnieć, iż u progu lat 90 dla Polaków obowiązywały wizy do Irlandii a i sama podróż była karkołomna! Jedyna możliwość to podróż promem z Francji bądź Wielkiej Brytanii lub drogą lotniczą z przesiadkami. Nie było żadnego połączenia bezpośredniego z Zieloną Wyspą nie mówiąc o tanich liniach lotniczych!!!

Dlatego też Irlandia była Wyspą marzeń, do której bardzo trudno było dotrzeć!

Zakładając TPI mieliśmy nadzieję spopularyzować Irlandię w Polsce, przybliżyć jej piękno, wspaniała tradycję i kulturę, dotknąć historii i dnia współczesnego. Przez wiele lat z większym lub mniejszym szczęściem udawało się nam spełniać to zadanie. Dzięki TPI setki osób zakosztowały Irlandii, spotkały się z Zieloną Wyspą zarówno w kraju jak i TAM. Powstały niesamowite przyjaźnie, a niektóre związki trwają do dziś!

TPI organizowało wiele przedsięwzięć mających zbliżyć nasze dwa kraje, ściśle współpracowaliśmy od samego początku z Ambasadą Irlandii. Na początku XXI wieku zaczęliśmy się, jako kraj, zbliżać do wejścia do Unii Europejskiej, tym samym staliśmy się o wiele bliżsi Irlandii. Wreszcie przełomowy rok 2004 otworzył wielotysięcznym rzeszom rodaków drzwi na Zieloną Wyspę! Dzisiaj Irlandia stała się dla Polaków krajem „za miedzą”, dla wielu Ziemią Obiecaną i nową ojczyzną.

Z czystym sumieniem możemy dzisiaj powiedzieć, iż to co sobie na początku działalności założyła mała grupa marzycieli, dzisiaj po 20 latach stało się rzeczywistością! Cel jaki stawiało sobie TPI w 1990 r. został osiągnięty. Misja została wypełniona.

Po dwudziestu latach, patrząc wstecz widzę wspaniałych ludzi, wspaniałe i piękne czasy, o których nigdy nie zapomnę. Jednak i czasy i ludzie się zmieniają.

Dzisiaj możliwości działalności TPI są dość skromne. Zmieniły się realia i brakuje obecnie spontaniczności, działalność non-profit jest dobra dla idealistów, a większość młodych ludzi zajęta jest urządzaniem sobie życia. Proza dnia powszedniego góruje nad marzeniami. A i te marzenia spowszedniały. Irlandia obecnie dla Polaków jest na wyciągnięcie ręki stąd zainteresowanie jej popularyzowaniem niknie. Zresztą czy trzeba jeszcze Irlandię popularyzować?

Dwudziesta rocznica powstania TPI skłania do refleksji. Czas działania TPI minął, dzisiaj pałeczkę w działalności promującej Irlandię przejęła istniejąca od 2003 r. Fundacja Kultury Irlandzkiej. To właśnie Fundacja stała się spadkobiercą TPI, a wszystkie osoby związane do tej pory z Towarzystwem, ci którzy chcą jeszcze być propagatorami irlandzkiej kultury, znajdą pole do działania w ramach Fundacji.

Zamykając dwudziestoletni rozdział istnienia TPI, któremu miałem zaszczyt przez te 20 lat prezesować, pragnę podziękować wszystkim za ten wspaniały czas! Piękne 20 lat trwać teraz będzie w Fundacji Kultury Irlandzkiej!

Z najlepszymi życzeniami

Krzysztof Schramm
Prezes Towarzystwa Polsko-Irlandzkiego
Fundacja Kultury Irlandzkiej

 

czwartek, 11 listopada 2010

Dotyk średniowiecza i cela głodowa mnicha - St. Dolough's Church


Kilka mil na północ od centrum Dublina znajduje się mały kościół. Z zewnątrz wygląda jak jeden z wielu kamiennych kościołów zbudowanych w starym stylu, jakich po drodze mija się w Irlandii sporo. Podobnie jak i tamte – ten również jest zamknięty. Jednak jest to miejsce niezwykłe, o czym przekonam się już za chwilę. Victor, z którym się tu umówiłem przyjeżdża wkrótce po mnie. Wyciąga z kieszeni pęk kluczy. Jest strażnikiem tego historycznego miejsca.
  
Victor jest pastorem, który co niedzielę o 10 rano odprawia tu nabożeństwa. W tygodniu trzeba się z nim specjalnie umówić - wtedy Victor jako przewodnik - odkryje wszystkie sekrety tego miejsca. Pierwszy klucz otwiera furtkę. Pastor wskazuje na okna za kratami. Zabezpieczają to, co tu jest najcenniejsze – kamienie w posadzce, po których chodził w V wieku św. Patryk. Wchodzę do jedynej w Irlandii tak starej budowli krytej oryginalnym kamiennym dachem. Przypomnę, że używanej do dziś, w każdą niedzielę o 10 rano.
  
Zanim Victor zamknie za mną drzwi i przekręci wielki klucz w zamku, słyszę w górze kolejny samolot podchodzący do lądowania w Dublinie. To typowe irlandzkie połączenie – nowoczesność i średniowiecze w tak bliskim sąsiedztwie. Drzwi się zamykają, zapada mrok.
  
Światło wpada przez okna o różnych kształtach, nie ma dwóch takich samych. Jesteśmy w wieży, która była przez ostatnie 1500 lat coraz bardziej rozbudowywana, głównie wzwyż. Na samej górze wisi dzwon, przeniesiony tu jakieś 150 lat temu. Od razu widać, że nowy.
  
Kręte schody, którymi Victor prowadzi mnie raz w górę a raz w dół są tak wąskie, że nie da się zapytać o przyczynę tej wąskości. Nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się iść tak klaustrofobicznymi schodami. Nie tak długo.
  
W odpowiedzi Victor zatrzymuje się w jakimś ciemnym pomieszczeniu na 4 albo 5 piętrze wieży, czyli w XII albo XIV wieku i mówi, że jesteśmy właśnie w dawnym dormitorium, gdzie na podłodze spali mnisi i pyta mnie ilu ich moim zdaniem tu mieszkało. Odpowiadam, że pięciu, może sześciu. Victor patrzy na mnie z tryumfem. Ma właśnie przed sobą kolejnego baranka, którego może oświecić. Otóż w tym miejscu kładło się do snu 12 zakonników naraz. I nie na jakieś zmiany. Po prostu wszyscy szli pokotem spać na tych kamieniach porośniętych dziś mchem. W tamtych czasach to się ludziom udawało, bo nie rośli tak jak my dzisiaj do metr siedemdziesiąt sześć albo dwa szesnaście. A do szczęścia też wystarczało im dużo mniej.
  
12 zakonników leżących na kamiennej posadzce na skromnych 9 metrach kwadratowych... To wydaje się dziś nieprawdopodobne, kiedy się tu tak stoi i patrzy na te ówczesne wygody... Jeszcze bardziej niemożliwe jest to, co Victor pokazuje mi kilka pięter niżej, czyli na poziomie wieku VII.
  
Jestem właśnie w celi pustelnika, który w VII wieku postanowił tu zamknąć się do końca swojego życia. Na samym dnie wieży po której Victor prowadził mnie przez ostatnie pół godziny byłoby kompletnie ciemno, gdyby nie ta jedna żarówka. Malutkie pomieszczenie z jedynym tylko okienkiem o szerokości ramienia. Okienko służyło do podawania pustelnikowi pożywienia przez dobrych ludzi. Można sobie wyobrażać, ile w tamtych czasach dobrych ludzi tu mieszkało w pobliżu i ile mu jedzenia codziennie znosili i jak pustelnik miał dobrze. Jednak w okolicy nie mieszkał zupełnie nikt... Pustelnia... Zakonnicy o niskim wzroście wprowadzili się na wyższe piętra dopiero kilkaset lat później, po tym jak je sami zbudowali. Victor wskazuje palcem pod moje buty. Stoję właśnie w miejscu, gdzie znaleziono szczątki świętego pustelnika. Victor proponuje wracać. 
   
Drugie spojrzenie na wieżę z zewnątrz - i widzę ją już zupełnie inaczej. Pustelnik, który postanowił tu dokonać żywota, ponieważ 200 lat wcześniej był tu św. Patryk...  Średniowiecze zaklęte w kamiennych schodkach, dormitoriach i głodowych celach a nad głową kolejne lądujące samoloty z ludźmi myślącymi jak by tu zarobić na życie... Victor nie skończył ze mną jeszcze - teraz prowadzi mnie do świętych źródeł kilkadziesiąt metrów dalej.
  
Święta woda wypływa z ziemi wewnątrz przedziwnej budowli i płynie dalej, do baptysterium. Służyło ono do ceremonii chrztu pod gołym niebem. Oczywiście w tamtych czasach chrzciło się tylko dorosłych, którzy sami mogli zejść po trzech schodkach do chrzcielnicy.
  
Wymiary baptysterium potwierdzają, że w tamtych czasach dorośli byli rzeczywiście niewielkiego wzrostu. Podczas ceremonii chrztu należało zejść o trzy stopnie w dół (na pamiątkę trzech dni przed zmartwychwstaniem) a potem zanurzyć się w ożywczej wodzie i odrodzić się na nowo. To jedyne zachowane baptysterium tego typu w Irlandii.

Victor ma jeszcze na koniec ciekawostkę. Ze środka muru otaczającego święte źródła wyrasta drzewo. Mam po drugiej stronie znaleźć resztę tego drzewa. Po drugiej stronie nie ma żadnego pnia, żadnych korzeni, tylko mur. 
  
Victor śmieje się i mówi, że to drzewo zasadził święty Patryk w 480 roku. Nie wiem, czy w to wierzyć, czy nie, ale uznaję ten dzień za bardzo udany. To była ciekawa podróż w czasy średniowiecznej Irlandii.
 

wtorek, 9 listopada 2010

Wywiad ze mną - tam mieszkam

Na stronie serwisu Bankier W cyklu "Tam mieszkam" ukazał się wywiad ze mną. Opowiadam jak się mieszka w Irlandii. Pełen tekst tutaj. Rozmowę przeprowadziła p. Malwina Wrotniak.

Tam mieszkam: Irlandia


Irlandczycy nie mieszkają w blokach, bo w Irlandii nie buduje się bloków. W krajobraz kraju wpisują się za to opuszczone domy. O Irlandii, która „nie jest już celtyckim tygrysem, tylko kotkiem, który żywi się suchą karmą z Lidla”, opowiada Piotr Sobociński, założyciel Pendragon Tours – „biura ciekawych podróży po Irlandii”.

Irlandia, Belfast - centrum, fot. Piotr Sobociński

Malwina Wrotniak, Bankier.pl: Od momentu wstąpienia Polski do Unii Europejskiej Polacy przypuścili prawdziwy szturm na Wyspy. Kiedy Pan po raz pierwszy postawił stopę na ziemi św. Patryka? 

Piotr Sobociński
Piotr Sobociński, Pendragon Tours: Przyjechałem do Irlandii na krótko, do pracy. Nie planowałem zostania na dłużej w obcym mi kraju, w którym w dodatku nikogo innego nie znałem. Po kilku miesiącach miałem wrócić do Polski, do rodziny. Stało się inaczej, rodzina jest teraz ze mną w Irlandii, ja sam mieszkam tu już prawie 4 lata, prowadzę własną działalność i jak na razie nie myślę o powrocie do Polski. Irlandia bardzo mi się spodobała i to pod wieloma względami.

Pochylił się Pan więc nad mapą i szukał celu podróży. Co przemówiło na korzyść miasta Drogheda? 

Znajomy, który tam mieszkał, polecił mi to miasto. W Droghedzie miało być dużo pracy, a zakwaterowanie tańsze niż w Dublinie. Swój malutki pokój wynająłem przez internet będąc jeszcze w Polsce. Musiałem przywieźć ze sobą €250 plus drugie tyle jako depozyt. Były to dla mnie spore pieniądze, zwłaszcza że żadnej pracy nie miałem zapewnionej, ale podjąłem to ryzyko. Pierwszą pracę znalazłem po tygodniu, okazało się że na taki pokój można zapracować w trzy dni. Tak poznałem różnicę pomiędzy Polską a Irlandią w kwestii kosztów życia i zarobków.

Wielu na starcie Irlandia kojarzy się głównie z kamieniczkami w Dublinie i klifami Moher. Jak czas zweryfikował spojrzenie na typową irlandzką zabudowę? 

Drzwi dublińskich kamieniczek w stylu georgiańskim są rzeczywiście charakterystyczne, pojawiają się na kartkach pocztowych na równi z klifami Moheru i owcami na drodze.
Zabudowa w Irlandii jest dość płaska, a większość domów ma tylko jedno piętro. W miasteczkach charakterystyczne są różnokolorowe kolorowe fasady domów przy głównej ulicy, która często lekko pnie się w górę urozmaicając jeszcze bardziej linię domów. Domy są do siebie przyklejone, na dole mieszczą się w nich małe sklepy, puby i punkty usługowe, na piętrze są biura a czasem mieszkania i apartamenty.
W większości miasteczek czas jakby się zatrzymał, domy mają po 100 i więcej lat, taki sam układ ulic i te same domy widać na starych fotografiach wiszących na ścianach u fryzjera czy w banku. Nocą po zamknięciu wszystkich pubów i jadłodajni miasteczka po prostu śpią, jest cicho i spokojnie.
Takie właśnie obrazki są dla mnie kwintesencją zabudowy w Irlandii. Oczywiście muszę dodać do tego tysiącletnie okrągłe wieże oraz porośnięte bluszczem ruiny zamków i średniowiecznych opactw.

Jeśli już mowa o ruinach - na swoim blogu tak pisał Pan o wizycie w dublińskiej dzielnicy Ballymun: „Z daleka nie robi większego wrażenia. Ot, zwykle bloki mieszkalne. Dopiero z bliska widać, że coś z tymi blokami tak jakby jest nie tak.” Co jest w Irlandii nie tak z budownictwem wielorodzinnym?   
                                                                             
Irlandczycy nie mieszkają w blokach, bo w Irlandii nie buduje się bloków. Nie ma takiej potrzeby. Od pokoleń ludzie mieszkają w domach i nierzadko są to wielopokoleniowe parterowe domy. Zamiana domku z ogródkiem albo przynajmniej trawnikiem na mieszkanie w bloku na czwartym piętrze jest dla Irlandczyka nie do pomyślenia. To byłoby ograniczenie przestrzeni życiowej i pozbawienie tego, do czego się przyzwyczaił i z czym mu dobrze.

Ballymun - pustoszejąca dzielnica Dublina, fot. Piotr Sobociński

Osiedla bloków, które wybudowano w Dublinie w latach 60. stały się szybko symbolem najgorszej patologii zgromadzonej wokół klatek schodowych. Na tych osiedlach zamieszkali głównie najubożsi, bezrobotni konsumenci narkotyków i alkoholu, a dzielnica Ballymun stała się gettem Dublina. Duża część tych bloków jest już wyburzona, z siedmiu najwyższych XV-piętrowych wieżowców został tylko jeden, reszta dzielnicy przechodzi gruntowną przebudowę.

Są jeszcze osiedla w innych dzielnicach Dublina, jak w Dolphin’s Barn czy Inchicore – zabudowa jest tam nieco niższa, a w dzień można wejść bez strachu, jednak młodzież czasem dla zabawy podpala jakiś samochód. Zdecydowanie mieszkania w blokach nie są marzeniem mieszkańca Irlandii.

Całej Irlandii?

W Irlandii mieszka nieco więcej ludzi niż w Warszawie i jej okolicach, po co więc kazać ludziom mieszkać w blokach, skoro każdy może mieć zwykły dom? Dublin jest jedynym milionowym miastem na całej wyspie. Poza nim jeszcze tylko cztery miasta w Republice Irlandii mają populację powyżej 40 tysięcy mieszkańców. Większość ludzi mieszka w miasteczkach o połowę mniejszych niż Góra Kalwaria. Gdyby Irlandczycy nie wyjeżdżali na wakacje do Europy, to wielu z nich nawet nie widziałoby z bliska bloków mieszkalnych.
Cork, The Elysian, fot. Piotr Sobociński
Również wysokich biurowców w Irlandii nie jest za wiele. Najwyższym budynkiem w kraju jest The Elysian w Cork. Ma 17 pięter wysokości, oddano go do użytku dwa lata temu. Do dziś połowa pomieszczeń biurowych nie została wynajęta, bo są za drogie. 80% pięknych apartamentów również stoi puste. Nowoczesny stalowo-szklany wieżowiec był jednym z ostatnich budynków zbudowanych przed recesją. Duża część zabudowań Dublina, Cork czy Belfastu to czerwona cegła. Nowe biurowce w centrach miast przeplatają się z dawną zabudową i również są niskie.

A co z tak popularnymi w Polsce osiedlami deweloperskimi, często specjalnie strzeżonymi?

Bezpieczeństwo to ciekawy temat. W bardzo wielu domach zainstalowane są alarmy antywłamaniowe, które jednak często włączają się przez pomyłkę lub od wiatru. Jeśli ktoś pracuje na nocne zmiany, to musi się przyzwyczaić do spania ze stoperami w uszach, bo do wyjących alarmów nikt tu nie przyjeżdża. Monitoring osiedli na prowincji dopiero się rozwija. Puszka alarmu zawieszona od frontu może odstraszyć potencjalnego złodzieja -może taka jest ich główna funkcja. 
Osiedla z dodatkowymi bramami są nieliczne, ale budki strażnika najczęściej w ogóle nie ma. Przeciętne osiedle jest otoczone płotem albo murem, jest tylko jeden wjazd, a każda osiedlowa uliczka ślepo się kończy. Duży trawnik na środku, kilka drzew i domki najczęściej ustawione szeregowo albo bliźniaki. Przez domkami jest miejsce na zaparkowanie samochodów, z tyłu zaś koniecznie ogródek. Domki przeważnie są piętrowe, na górze się śpi, dół zajmuje część dzienna – kuchnia, jadalnia, salon. Tak wygląda standardowy dom.
W Dublinie i innych większych miastach kody dostępu do mieszkań w kamienicach są raczej normą. Zabudowa do czwartego piętra, wewnątrz niewielkie ciasne lokale, czasem dodatkowe kraty, można się poczuć trochę jak w małym polskim bloku, gdzie jest ciasno, a zejście z wózkiem po schodach oraz wysoki koszt wynajmu to cena mieszkania w Dublinie.
Kilka lat temu popularne stały się osiedla apartamentowców, w których mieszkania są większe i wygodniejsze, a co najważniejsze – nowe. Mieszkańcy apartamentów zamiast prywatnych ogródków przy domach mają do dyspozycji zielone skwery i place zabaw.

Zostańmy w temacie współczesnych irlandzkich domów jednorodzinnych. Hołdują one tradycji czy idą z duchem czasu?

O tradycji można mówić tylko w przypadku dużych rezydencji i rozległych posiadłości niewidocznych z drogi. Te domy trudno obejrzeć, chyba że się zna właścicieli. Zbudowane w różnych stylach, z pięknymi ogrodami, kryjące wiele tajemnic, często niszczejące i zaniedbane, są pamiątką po lepszych czasach.
Irlandia przez stulecia była bardzo biednym krajem. Mieszkali tu bogaci spadkobiercy angielskich, szkockich i irlandzkich właścicieli ziemskich, mieszczanie i kupcy, natomiast reszta budowała domy z kamieni, kryte strzechą, dwuizbowe, wielorodzinne. W XIX wieku Irlandię dotknęła klęska głodu, więc całe wioski z dnia na dzień pustoszały, ludzie umierali albo uciekali, zostawiając wszystko, czyli tak naprawdę nic.

Deserted Village - kamienne ruiny domów, fot. Piotr Sobociński

Opuszczone domy również wpisują się w krajobraz Irlandii. Ściany z kamienia, widoczny zarys dwóch albo trzech izb, z której jedna przeznaczona była dla zwierząt. Dach drewniany i pokryty słomą. Można czasem zobaczyć takie dawne chaty, odrestaurowane. Tworzą ciekawy kontrast.
Poszczególne domy mogą różnić się od siebie wieloma elementami, ale nie zmienia się jedno – kominek w salonie. Obecnie najczęściej jest elektryczny lub gazowy, ale powinien być. A nad kominkiem - lustro.

Gdzie najchętniej stawia się takie domy?

W Irlandii ludzie nie powinni mieszkać zbyt daleko od pubów, dlatego osiedla są wokół miast, zresztą w Irlandii samochód jest koniecznością. Czasem w miastach bywa ciasno, przez wąskie i jednokierunkowe uliczki i oryginalny rozkład zabudowań sprzed wieków. Centra handlowe bywają sprytnie wkomponowane w kamienice i zajmują całe kwartały ulic, pozostając z zewnątrz prawie niewidoczne. Częściej jednak są na uboczu miast.

Brytyjskie prawo budowlane słynie z różnych charakterystycznych restrykcji. Czy w Irlandii jest podobnie? 

Jest już tyle nowych zbudowanych domów, których nikt jeszcze nie kupił, że w Irlandii nie ma potrzeby bawić się w Boba Budowniczego. Szczerze mówiąc nie spotkałem się z kimś, kto chciałby wybudować tu swój dom od podstaw. Wierzę, że jest to możliwe, ale mogłoby długo potrwać, jak to w Irlandii.

Mamy więc w Irlandii nadmiar budynków „do wzięcia”. Niechciane bloki mieszkalne, jak te w Ballymun, są rozbierane, a co dzieje się z domami? 

Nowy wolnostojący dom na osiedlu, gdzie do niedawna mieszkałem (pół godziny drogi od Dublina) kosztował 3 lata temu 450 tys. euro. Obecnie kosztuje 220 tys euro i wciąż stoi pusty, nikt go nie kupił. Mimo spadku cen, nie ma na niego chętnych. A dom jest bardzo nowoczesny, ma 4 sypialnie na górze, przestronny salon z otwartym kominkiem (rzadkość w nowym domu), dużą kuchnię, jadalnię i trzy łazienki. Łączna powierzchnia to około 140 m2. Dom jest wykończony w każdym calu i wyposażony w meble. Nic tylko się wprowadzać. W Irlandii zbudowano za dużo domów i zabrakło ludzi, którzy mogliby w nich zamieszkać. Na jaki los te domy mogą być skazane? Czas pokaże.

Czy w irlandzkim krajobrazie łatwo rozpoznać dom Polaka? 

Trzy lata temu sprzedawałem ubezpieczenia i miałem sprzedawać je właśnie Polakom. Irlandczycy sami nauczyli mnie znaków, po których mogłem  rozpoznać polskie domy. Teraz to się zdezaktualizowało, po pierwsze ostatni Polacy, którzy dawali się łatwo rozpoznać wyjechali już z Irlandii rok temu, a po drugie ci, którzy zostali wyróżniają się głównie anteną satelitarną i językiem. Przy czym dotyczy to raczej dorosłych, bo dzieciaki czasem są nie do rozróżnienia.

Polacy wtopili się więc w irlandzki krajobraz, ale z pewnością nie przyjęli wszystkich tamtejszych obyczajów. Co z irlandzkiej zabudowy jest nie do przyjęcia przez większość rodaków?

Mogę zaryzykować twierdzenie, że większość nowych irlandzkich osiedli wybudowali właśnie Polacy, po czym wrócili do Polski, do swoich domów, które właśnie dzięki kilkuletniej pracy na irlandzkich budowach udało im się wreszcie ukończyć. Pracowało tu wielu dobrych fachowców, którzy mieli okazję skonfrontować to, jak sami budują swoje domy w Polsce z tym, jak Irlandczycy każą im budować swoje. Na pewno do dziś opowiadają swoim znajomym jakie to dziwaczne domy buduje się w Irlandii.

Z czym najbardziej nie zgadzali się nasi budowlańcy?

Drzwi irlandzkich kamienic, fot. P. Sobociński
Nie zgadzali się od samego początku – czyli od fundamentów. Zamiast piwnicy wylewa się tu 20 centymetrową warstwę betonu, dzięki czemu dom ma bezpośredni kontakt z wilgocią zawartą w ziemi. Dlatego w większości irlandzkich domów grzyb pojawia się już w trzecim roku od wybudowania. Budowa domu polega najczęściej na postawieniu na owej betonowej wylewce drewnianego stelaża, do którego potem mocuje się płyty kartonowo gipsowe i dopiero na koniec wzmacnia się cegłami, klinkierem i tynkiem, żeby wiatr nie przewrócił całego nowego osiedla. W Irlandii jest zupełnie inny klimat niż w Polsce i między innymi dlatego sztuka budowania domów też jest zupełnie inna.
Niektórym trudno to zrozumieć, dlatego nie przestaną narzekać na okna otwierane na zewnątrz, a więc trudne do umycia, na rury kanalizacyjne biegnące po zewnętrznej ścianie domu, na dwa krany w umywalce, na brak wystarczającego ocieplenia ścian, na mały kominek który ogrzewa tylko salon, na brak kontaktów w łazience, na zupełnie inne wtyczki gniazdka itd. Ci, którzy tu pozostali widocznie do tych rzeczy się przyzwyczaili.

Szukać ich z pewnością wypada tam, gdzie jest praca. Na ile warunki mieszkaniowe wśród polskich imigrantów zmieniły przez ostatnich kilka lat? 

Sytuacja rzeczywiście bardzo się zmieniła. Mój landlord sam zaproponował mi obniżenie czynszu po tym, jak jego bank obniżył mu ratę za dom, w którym mieszkałem. Ceny wynajmu poszły w dół, bo Irlandia nie jest już celtyckim tygrysem, tylko kotkiem, który żywi się suchą karmą z Lidla. Właściciele domów, którzy mają spłacać swoje kredyty przez kolejne 30 lat drżą na myśl, że przeprowadzimy się do tańszych domów na sąsiednim osiedlu. Stąd darmowe wymiany mebli i ogrzewanie za darmo na kolejne trzy miesiące, żebyśmy tylko porzucili myśl o przeprowadzce.

Czy w tej sytuacji odważni ruszają z zakupami domu?

Oglądając telewizję można mieć wrażenie, że Irlandia wychodzi z kryzysu. Jednak moim zdaniem sytuacja jest w dalszym ciągu niepewna. Teraz nie kupuje się raczej domów, tylko rezygnuje z podwójnych ubezpieczeń. Potrzeba trochę czasu zanim Irlandia podźwignie się ze strat, które spowodował przyjazd do pracy tysięcy ludzi.

Ten, kto jednak chciałby kupić w Irlandii gotowy dom, powinien przygotować kwotę rzędu…

Najpierw musi spełnić określone kryteria i mieć wkład własny. Kilka lat temu domy sprzedawano nawet tym, którzy nie mieli żadnych oszczędności. Apartamenty w centrum Dublina mogą kosztować 700 tys. euro, domy na obrzeżach stolicy – 450 tys. euro. Im dalej na północ kraju, tym taniej. Obszerny i wygodny dom z trzema sypialniami można tam kupić poniżej 100 tys. euro. A to tylko niecałe 2 godziny od stolicy.

Czy wielu Pana znajomych decyduje się na taki krok? 

Chyba raczej niewielu, znam tylko kilka osób. Dom to kredyt na kilkadziesiąt lat. Czasem kupiony jeszcze w czasach, kiedy praca była pewna na 200%. Dom może kupić tylko ktoś, kto chce tu zostać i ma pracę. Coraz więcej ludzi chce tu zostać, bo państwo może płacić za dom, zwłaszcza jeśli się nie pracuje. Wiele osób od lat wynajmuje domy, bo być może wrócą kiedyś do Polski albo wyjadą do innego kraju. Nie zdecydowali oni jeszcze, gdzie ma być ich dom.

Jak dużo przychodzi im płacić za ten wynajem? 

Wynajem mieszkań i pokojów jest najdroższy w Dublinie. Samodzielny apartament w centrum Dublina może kosztować 400-600 euro za miesiąc, pojedynczy pokój w większym domu – 250-350 euro. Na prowincji pokoje są nieco tańsze, 150-200 euro za miesiąc.
Ceny wynajmu całego domu z czterema sypialniami to miesięczny koszt w granicach 850-1400 euro (w okolicach Dublina) lub tylko 450 euro (jeśli jest to wyjątkowo nieatrakcyjny dom na prowincji).
Domy wynajmują chyba głównie obywatele innych krajów, czasami również sami Irlandczycy. Wynająć dom jest bardzo łatwo, wystarczy mieć pieniądze na depozyt i pierwszy miesiąc. Wynająć
pokój jest jeszcze łatwiej, ale wtedy nie wiadomo z kim się zamieszka. Kiedyś obowiązywała zasada, że koszt wynajmu domu/pokoju nie powinien przekraczać tygodniowych zarobków, bo życie nie polega na zarabianiu na same rachunki. Kryzys sporo zmienił, czasem trudno jest uzbierać na czynsz lub ratę kredytu.
 
O sam kredyt pewnie również jest trudniej?

Kilka lat temu można było wziąć kredyt na dom bez żadnego wysiłku, teraz już banki wymagają własnego wkładu, więc zbyt łatwo nie jest wziąć kredyt na dom.

I - jak Pan mówił – nie każdy by tego chciał. Czego brak Polakowi w Irlandii?

Niczego mi nie brakuje, podoba mi się tak jak jest. Wiele tu ładnych budynków, zarówno starych zabytkowych obiektów, jak i nowych rozwiązań architektonicznych. Te szeregi kolorowych domków mają swój urok, podobnie jak wiejskie puby na rozstaju dróg, porośnięte bluszczem ruiny zamków i innych kamiennych pozostałości. Do tego mam piękne widoki dookoła, jeziora, góry, morze i ocean, no i klify.

Dzisiaj więc Drogheda, a jutro? 

Na pewno nie zostanę w tym miejscu, gdzie teraz jestem. Ani dosłownie, ani w przenośni. Ale myślę, że moja przyszłość będzie związana z Irlandią.

Tego zatem życzę i dziękuję za rozmowę.
Malwina Wrotniak, Bankier.pl


piątek, 5 listopada 2010

Kamienny fort Drumena Cashel

Kamienny fort w górach Mourne niedaleko Newcastle (Irlandia Północna) jakimś cudem nie został rozebrany przez okolicznych farmerów. Dziś stanowi świetny przykład miejsca, w którym ludzie w dawnej Irlandii mieszkali w okresie wczesnego chrześcijaństwa czyli zaraz po świętym Patryku. Wejście do owego kamiennego fortu wykonane jest oczywiście z kamienia. W VI wieku naszej ery.
  
Mur osady z wczesnego średniowiecza jest zbudowany z dobrze dopasowanych dużych kamieni znalezionych w okolicy, jego okrągły kształt jest naturalny dla tamtych czasów, bo najbezpieczniejszy. Średnica tego dawnego osiedla to około 40 metrów, wysokość murów – do 3 metrów.
  
Drumena Cashel jest zachowany w bardzo dobrym stanie. Odkryto go podczas budowy drogi w 1920 roku a Towarzystwo Historii Naturalnej z Belfastu od razu otoczyło go swoją opieką oraz ogrodzeniem z drutu. Dzięki temu dziś zaraz po wejściu na teren dawnej irlandzkiej osady możemy zobaczyć zarysy domów sprzed 1500 lat, a pośrodku dawnego puebla - tajemnicze wejście pod ziemię.
  
W tamtych czasach pod ziemią gromadzono zapasy. Przed najazdem Wikingów nie było potrzeby się lepiej chronić, a magazyny - twierdze znane bardziej jako okrągłe wieże powstały dopiero 300 lat później. Tym bardziej jest ciekawie w dzisiejszych czasach wejść do takiej dziury w ziemi. Do spichlerza pod ziemią prowadzi krótki korytarz.
  
Tunel pod ziemią, prowadzący dalej do magazynu żywności dla całej osady miał kształt litery T. Ten kształt zapewniał odpowiednią wentylację i możliwość ucieczki w razie ataku. Tym razem atak również nastąpił…
  
Dziesiątki pająków wraz z białymi kokonami wiszące tuż pod niskim stropem spiżarni ujrzałem dopiero w świetle telefonicznej latareczki. Oto jak można użyć telefonu w miejscu, gdzie nie ma zasięgu. Co tu dużo gadać, zwialiśmy stamtąd dość szybko. 
  
Wracając stamtąd pomyślałem o legendarnym królu Popielu, którego skonsumowały myszki w wieży. Pomyślałem też, że fajnie znaleźć się w miejscu, które jest starsze od tej legendy i nie zostać przy tej okazji zjedzonym przez jadowite pająki. 
 

środa, 3 listopada 2010

Wielki mur irlandzki i dolina ciszy

Slieve Donard jest najwyższym szczytem w górach Mourne i w całej Irlandii Północnej. Ma wysokość 850 metrów n.p.m. przy czym poziom morza jest tu dosłownie u stóp góry.
  
Na zdobycie Slieve Donard potrzeba co najmniej pięciu godzin. Jedna z tras zaczyna się na nadmorskim parkingu tuż przy moście Bloody Bridge. Nazwa ta związana jest z masakrą z 1641 roku. Szlak zaczyna się od strumienia wpadającego do Morza Irlandzkiego.
  
Szlak biegnie cały czas pod górę głównie wzdłuż tego coraz węższego strumienia. Surowy krajobraz urozmaicany jest przez szum wody, towarzystwo nieznanych mi roślin o kokosowym aromacie i wyłaniające się zza horyzontu góry w Szkocji. 
  
Po około pięciu kilometrach niknącą czasem ścieżkę przecina coś raczej w górach niespotykanego. To Mourne Wall, długi kamienny mur ciągnący się przez 15 ze wszystkich 20 szczytów gór Mourne i otaczający w ten sposób wielką dolinę.
    
Mur zbudowany jest tradycyjną irlandzką techniką „dry stone walling”, bez żadnej zaprawy. Granitowe kamienie leżą po prostu jeden na drugim. 
  
Surowiec pochodzi ze nieczynnych od lat 30. kamieniołomów, które mijaliśmy pół godziny wcześniej. Jeżeli ktoś w tym miejscu poczuje się zmęczony dwugodzinną wędrówką, to może sobie pomyśleć o ludziach, którzy kiedyś po przyjściu do pracy od tego miejsca dopiero zaczynali nosić i układać te kamienie. Robili tak przez 18 lat (1904 -1922). 
  
Wielki Mur Irlandzki ma długość 35 kilometrów, wysokość ok. 1,5 metra i metr szerokości, u góry jest płaski. Jeżeli jest sucho to można po nim iść. Do przechodzenia na druga stronę muru służą odpowiednie pomosty z drabinami. 
  
Obszar wewnątrz muru to Silent Valley – „dolina ciszy”. Otoczenie jej kamiennym murem miało na celu stworzenie odpowiednich warunków do gromadzenia rezerw czystej górskiej wody dla okolicznych mieszkańców.   
  
Pomysł się udał lepiej niż zamierzano, bo od kilkudziesięciu lat w wodę z Silent Valley zaopatrywane jest nie tylko całe hrabstwo Down ale też większość domów w Belfaście. Na zboczach góry Slieve Donard można napełnić swoje manierki prawie że u źródła.
  
Silent Valley to prawdopodobnie jedyne miejsce na całej Zielonej Wyspie, gdzie nie ma owiec ani krów więc trawa może rosnąć tu bez żadnych przeszkód.
 

O CZYM JEST TEN BLOG

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...